fbpx

Cycki barmanki, dwudziestolecie i Ty!

lut 19, 2021 | #TuSięCzytaWPiątki

Dzień dobry!

 

Gdyby po każdym like’u pod moim postem przybywał mi gram tkanki tłuszczowej, a za każdy negatywny komentarz usychałby jeden storczyk na moim parapecie – miałabym już bufet z miseczką K oraz sąsiadów, którzy pomstowaliby, że u nich też już nic nie kwitnie! A jednak nadal nie mogę być bawarską barmanką podczas Octoberfest, no i kwiatki, dziękuję, nadal żyją.

Dlaczego więc tak bardzo przejmujemy się tym, że ktoś nam napisał „jesteś beznadziejna”? 

 

Jest 2002 rok. Pracuję w Warszawie. To moja pierwsza praca w dziale marketingu. Mam 25 lat i już wiem, że badania rynku to nie będzie przelotny romans ale związek do grobowej deski. Dni mijają mi na odbieraniu licznych telefonów, odpowiadaniu na nieliczne maile i nieustannym czekaniu na fax. Fax to taki jakby telefon z wbudowana drukarką (info dla młodszego pokolenia, któremu trzeba wytłumaczyć przeżytki typu pager). Nadal czytamy papierowe gazety, czekając Wprost równo tydzień na to, co tam panie w Polityce. Już wtedy mówimy o tym, że czas przyspieszył, naiwnie wierząc, że wskazówka pędu osiągnęła poziom ekstremum. Dziś wiemy, że wtedy zaledwie drgnęła. Ale porównujemy to do tego, co znamy z życia, albo z historii. 

 

No dobrze trochę historii. Żeby nie zaczynać od Adama i Ewy i tego, że jak zeszliśmy z drzewa to w naszym życiu, całym życiu (sic!), spotykaliśmy zaledwie 150 osób, więc i bodźców musiało być mniej. Żeby nie truć o tym jak to żyliśmy co najwyżej 30 lat, dzień zaczynał się wraz ze wschodem, a kończył o zachodzie słońca. Wreszcie żeby nie opowiadać o znanych wszystkim truizmach, że przez większość tego czasu w naszym ludzkim życiu nie działo się nic, cofnę nas tylko o jakieś sto lat. 

 

Jesteś aktorką warszawskiego teatru. Czytający ten newsletter panowie, proszę wczujcie się w… rolę! Właśnie wracasz do domu, by po bankiecie pławić się w wewnętrznym świecie przeżyć, związanych z premierą nowej sztuki. Jesteś primadonną operetkową i ulubienicą Warszawy. Nazywasz się Mieczysława Ćwiklińska i właśnie sto lat temu (w październiku 1921) roku otworzą Teatr Nowy, z którym zwiążesz się na długo. To jest Twój czas. Długo przygotowywany spektakl. Trema. Premiera. Szampan. Kwiaty. Oklaski. Celebrujesz. Zanim przeczytasz pierwszą recenzję w tygodniku „Bluszcz” minie przynajmniej kilka a może nawet kilkanaście dni. Masz czas na to, by nacieszyć się tym, co przeżyłaś, a wpływowi lobbyści mają czas na to, by schlebić recenzentom. 

 

Nawet jeśli artykuł wytknie niedociągnięcia, z każdą godziną od dnia premiery nabierasz dystansu do tego, co się stało. Bo to już było, a czas leczy rany. Ten czas służy też dziennikarzom. Przy kieliszku wódki i w oparach tytoniu mają szanse posłuchać, co przy stoliku obok, na temat tej samej premiery, mówią: Słonimski, Tuwim, Żeromski czy Lechoń. Niejednokrotnie to właśnie oni pisali wysmakowane recenzje. Na jeden tytuł prasowy przypada wtedy 5,5 etatowego dziennikarza. Bardzo wyselekcjonowana grupa ludzi. Ludzi z szerokim spojrzeniem, gruntowną wiedzą, dobrym piórem, znajomością literatury i sztuki. Światowi. Jeśli więc już ktoś o Tobie napisze – nie będzie to byle kto! 

 

Sprzyja Ci też ogromny poziom analfabetyzmu. Nawet jeśli to, co o Tobie napiszą będzie bardzo nieprzychylne, tylko połowa żyjących będzie umiała to przeczytać. 13 marca 1921 w gazecie „Myśl Niepodległa” przytoczą dane opublikowane w „Krakowskim Ruchu Pedagogicznym”. Dane, które mówią jasno, że na każdy 1000 mieszkańców w Polsce, czytać potrafią zaledwie 503 osoby. 

 

Przyspieszyliśmy. Każdy post, każdy LIVE na FB czy Instagramie to premiera na deskach prywatnego teatru. Premiera, na którą nie trzeba mieć wystanych w długiej kolejce biletów, a w loży (obok naprawdę zainteresowanych) zasiadają przypadkowi przechodnie, by zabić nudę. To taki teatr otwarty. Premiera dla wszystkich. Z przejęciem deklamujesz przygotowany materiał, wkładasz w to siebie, dzielisz się emocjami, pokazujesz swoje prace, wiedzę, odsłaniasz siebie, drżysz. Z emocji. Ze stresu. Z przejęcia. Z napięcia. Nie dane Ci będzie jednak zasklepić w sobie radości z tego, że to zrobiłaś/zrobiłeś. Już podczas trwania spektaklu, w pierwszej sekundzie po publikacji wpisu o strategii marki, dostaniesz w tył głowy ogryzkiem recenzji naszych czasów – czyli komentarzem, że masz małe cycki. 

 

Zaczęło się chyba od Big Brothera. Celowo napisałam chyba, bo tak mi się po prostu wydaje. Ekspertem zmian społecznych nie jestem. Tak to widzę. Zaskoczono nas formułą bazującą na najniższych ludzkich instynktach, kiedy to mogliśmy bezwstydnie podglądać nie tylko 1 do 1 rutynę dnia, ale i seks pod prysznicem. Zaczęliśmy żyć życiem innych ludzi w skali makro, bo o ile informacja, że Dzidka znowu w ciąży, na bank elektryzuje otoczenie, to jednak jedynie najbliższe – a nie ławą 16 województw. 

 

Potem przyszedł Idol i kolejne talent show. Znów zaskoczono nas koncepcją recenzowania w czasie rzeczywistym. Nie wyselekcjonowano najlepszych z najlepszych. Pokazywano też tych, którym muzyka jakby nie przeszkadzała – skazując ich przynajmniej dwukrotnie na cholernie zimny prysznic. Pierwszy raz, kiedy po swoim wykonie dostają w pysk ciętym komentarzem w stylu „jesteś zerem”. Drugi raz w dniu premiery odcinka, gdy echo tego zera odbija się od ścian wszystkich mieszkań z telewizorem. Posadzeni przy stoliku recenzenci, łamiąc wszystkie dotychczasowe konwenanse, w czasie rzeczywistym tną nożem riposty kolejne rany na duszy delikwenta, posypując je solą sarkazmu. Co gorsza, my oglądający – bezpieczni, otuleni kocem, na luzie – uważamy, że to jest śmiesznie. Nie pierwszy rzuci, kto choć raz się nie zaśmiał. I ręka w górę, komu nie przeszła łakoma myśl przez głowę, że chciałby być takim Egurrowódzkim. Choć raz.

 

Nikt nie wziął beztalencia na bok, nikt nie powiedział, że to chyba nie ten kierunek, nikt nie dał znać dyplomatycznie NIEdzwoniącym telefonem z propozycją współpracy. Kiedyś, gdy ktoś chciał dostać się do szkoły muzycznej, a nie przejawiał talentu (np. podczas egzaminu mijał się zarówno z rytmem jak i melodią) jedyne, co otrzymałby zwrotnie jako info, że się nie nadaje –  to brak jego nazwiska na liście przyjętych uczniów czy studentów. Sami sobie rozpoczęliśmy modę na hejt. Bo powiedzenie komuś – jesteś zerem – kiedy on tylko nie umie śpiewać, to hejt. 

 

Każdego dnia zasiadamy w prywatnej loży recenzentów, gwarantuje nam to internet. Na skutek złych wzorców przyjęliśmy jako fakt i gwarant to, że każdy może komentować każdego. Kiedy próbujesz to kwestionować – w górę idą okrzyki o wolności słowa. Wolność słowa nie ma nic wspólnego z zasadnością wypowiedzi. Gdyby sto lat temu, ciężko pracująca na roli, niepiśmienna kobieta (spokojnie – świadomie używam stereotypu) miałaby recenzować Ćwiklińską, ja Ciebie bardzo przepraszam, ale ten wózek, nigdzie by nie pojechał. Dziś weszliśmy w erę recenzenckiego narcyzmu, w którym wydaje nam się, że zabrany przez nas w komentarz głos – jest ważny.

 

 

Nauczono nas czytać i pisać, nie nauczono nas komunikacji. Na żadnym etapie ani w domach, ani w szkole nie wprowadza się systematycznej nauki tego, że określone zwroty takie jak: „tak, ale”, lub „nie chcę się czepiać, ale”, lub „jak można tak myśleć”, lub „chyba jesteś niepoważna” o inwektywach (dosłownych i mniej dosłownych) już nie wspomnę – że słowa te wywołują określone reakcje. Reakcje złości. Wstydu. Strachu. Potem znowu złości. Jak się boimy uciekamy lub walczymy. Jeśli walczymy  – w komentarzach zaczyna się jatka. Dziś mamy taki czas, kiedy zmęczeni brodzeniem w hejcie, przewrażliwieni na własnym punkcie, przeszliśmy do takiego pola w tej grze o własne zdanie, gdzie NIE  MOŻNA w zasadzie nic nikomu powiedzieć na „nie”.

 

Nie podoba mi się Twoja książka. Nie podoba mi się Twój obraz. Nie podoba mi się Twój wpis. Nie podoba mi się cena za tę sesję zdjęciową. Nie podoba mi się to jak mówisz o swoich odbiorcach. Spróbuj tak napisać a dostaniesz w pysk. Poszczuta na Ciebie społeczność zacznie bronić osoby, której komentarz się tyczył, a na Ciebie spadnie prawdziwa lawina gówna. Dowiesz się, że podcinasz skrzydła i jesteś hejterem. Żyjemy w erze narcyzmu, gdzie nie wolno wyjść przed szereg i powiedzieć – król jest nagi. Żyjemy w czasach pełnej polaryzacji, w których albo się zgadzasz z przewodnikiem stada, albo rozdziobią Cię kruki i wrony. Nie chcesz umierać — poszukaj swojego stada. 

 

Nauczenie się komunikacji bez przemocy nie jest gwarantem sukcesu. Nawet jeśli umiesz tak konstruować swoją wypowiedź, że sprawnie omijasz zapalniki reakcji, to jeszcze do pełni szczęścia, brakuje tutaj świadomego odbiorcy.  Większość osób, które obserwuję w internecie, osób, które prowadzą swoje (czasami bardzo duże społeczności) to ludzie żyjący wg. „prawa Kalego”. Jak ja krytykuję – to dobrze. Jak mnie krytykują – ała, ała, pomocy, ała! Sami sobie dajemy prawo do oceny tego, co wpada w nasze ręce – czując się pokrzywdzonymi, kiedy ocena dotyka nas. Skoro ja mam prawo do ocen – inni też. Jeśli tak nie jest uprawiasz czynnie podwójne standardy. 

 

No dobrze, może teraz myślisz, że czasami komentarze są naprawdę nieprzychylne i odbierają chęć do życia i działania. Po prostu niszczą nasze dobre samopoczucie. Pobaw się ze mną w słowa. Uwielbiam na nie patrzeć i niezależnie od słownika etymologicznego – grać z nimi w znaczenie. SAMOPOCZUCIE. To nie obiektywny stan. To Twój stan. To Twoje osobiste odczuwanie tej sytuacji. O samopoczuciu decydujesz Ty. I teraz odetnijmy grubą kreską czysty hejt w guście bluzgów pełnych przekleństw. Jak ktoś pijany czy agresywny Cię wyzywa, kiedy idziesz przez park – robisz wszystko, żeby nie mieć z tą osobą nic do czynienia. BLOKUJ takiego odbiorcę i miej to z głowy. To Twój park. Ale jeśli ktoś napisał Ci – tak jak mnie – że napisałam słabą książkę, którą fatalnie się czyta – pamiętaj, że to jak się po tym czujesz – zależy wyłącznie od Ciebie.

 

 

Oczywiście, że przychodzą do mnie po każdej krytycznej recenzji trudne emocje. Boję się. Złoszczę. Czasami martwię. Pozwalam sobie na nie. Nie blokuję ich. Ale potem jedyne, co robię, to bez żadnego naciągania czy fałszu – odpisuję, że bardzo dziękuję za te słowa. Nie wartościuję ich. Komuś się chciało siąść i napisać – dziękuję. Nie zastanawiam się kim ten człowiek jest, a kim nie jest. Dziękuję.  Czy ma właśnie problem w życiu (często to widzę w necie: „ta pani musi mieć z czymś problem, że wypisuje takie rzeczy”), nie zastanawiam się czy jest szczęśliwy („musisz być bardzo nieszczęśliwa w życiu, że nie cieszysz się szczęściem innych”), nie ma dla mnie też znaczenia, czy recenzja ta wynika ze złośliwości czy z niezrozumienia. Ona (recenzja) jest. I ktoś, kto ją napisał, ma prawo do tego, by coś mojego autorstwa nie podobało mu się. Nie wchodzę w polemikę. Nie tłumaczę się. Nie bronię ani siebie, ani książki. Ten ktoś mnie nie zna. A moja książka – to nie ja. Zawsze dziękuję.

 

 

Żeby wypracować taki bufor w głowie (tak, tak – nie urodziłam się z tym – to wypracowane) potrzebujesz pochylić się NIE nad tym, co robi w twojej głowie krytyka. Tylko co robią w Twojej głowie pochwały. Lajki. Przychylne poklepywanie po pleckach. Często nazywamy to wiatrem w żagle. Gdyby od pochwał otoczenia zależało to, czy będziesz coś robić czy nie – osoby urodzone w fatalnych środowiskach rodzin patologicznych nie miałyby szans na życie i funkcjonowanie  – a jednak tak nie jest. Czy jeśli powiesz mi, że jestem mądra – przybędzie mi choćby jeden punkt procentowy w moim ilorazie inteligencji? A jeśli powiesz mi teraz – jesteś głupia – czy w tem nagle – zgłupieję? Czy jeśli będziesz mi mówić, że jestem piękna i młoda – choćby jedna zmarszczka zniknie? A jeśli napiszesz mi, że mam małe cycki, czy ich obiektywna wielkość się zmieni?

 

Nie uzależnia swojego samopoczucia od prawa do własnego zdania Twoich odbiorców. Byłoby pięknie, gdyby potrafili „w język żyrafy”. W zasadzie to może dobry pomysł, żeby na Twoim FP właśnie o tym napisać? 

 

——

A teraz jak zawsze kilka słów z marketingowego podwórka. Społeczność Ba-Ha-Art jest społecznością bez hejtu. Kiedy decydowałam się na monetyzowanie amatorskiego FP o malowaniu mandali – najbardziej bałam się tego, że zjedzą mnie ludzie. Rozłożyłam więc na czynniki pierwsze to, co trzeba robić, żeby nie musieć gasić pożarów w ogniskach komentarzy pod naszymi postami.  Jeżeli chcesz tego samego – czytaj dalej. 

 

Odpuść wszechwiedzę nawet we własnej specjalizacji. Zauważyłam, że im bardziej kurczowo trzymamy się eksperta w sobie – tym bardziej obrywamy od innych ekspertów. Na ziemi są ludzie, którzy mogą mieć większą wiedzę ode mnie. Dopuszczam taką ewentualność. Z mojej komunikacji wyrzucam wszystkie słowa, które mogłyby zalatywać nieomylnością. Staję się wtedy towarzyszem dla tych, którzy potrzebują moich kompetencji i nie stanowię zagrożenia, dla innych podobnych do mnie. Nie stanowię zagrożenia, więc nie atakują.

 

Pogódź się, że to, co robisz jest naprawdę słabe. Szok nie?! Zakładam, że jest wiele osób, które mają więcej talentów i większy zasób wiedzy niż ja. Ta postawa powoduje, że cały czas się uczę i rozwijam. I nadal uważam, że jest wiele osób, które… I tak w kółko. Pozwala to na spokojnie podchodzić do krytycznych recenzji. Nie myślę o krytykach jak o głupich babach z problemami z mężem, ale jak o osobie mądrzejszej ode mnie. A na to, co piszę patrzę jak na informację z rynku. Jeśli ktoś pisze, że książka jest droga – to znaczy, że trzeba opracować inną komunikację jej wartości. Przymiotniki w stylu: koszmarna, nudna, bezwartościowa mnie nie interesują. Nic nie wnoszą w moje życie. W cyckach mi nie przybywa a kwiatki nie schną. Dla mądrzejszej ode mnie osoby, książka mogła być słaba. Podobnie jak dla mnie są słabe niektóre z poczytnych tytułów.

 

Nie usuwam krytycznych komentarzy – ja z nimi nie wchodzę w polemikę. Jeżeli ktoś pruje, że coś jest „nie teges” i ja zacznę z tym polemizować algorytm owszem rozpędzi mi post, ale dominujący okaże się wątek, który nie jest dla mnie istotny. Pamiętasz?  To Twój park!  Alejki biegną tak jak ty chcesz. Krytykant zostawiony bez reakcji usycha i życie toczy się dalej. Są komentarze, które ukrywam. Te od zwolenników danej partii i ich przeciwników. Te od obrońców kościoła i ich przeciwników. Oraz te o różnych sprawdzonych sposobach leczenia. Szanuję prawo do odmiennego zdania ale mój FP nie zajmuje się polityką, nawracaniem na jedyną słuszną wiarę, a ja osobiście nie zajmuję się też leczeniem ze sceny podczas LIVE. Taki komentarz nic nie wnosi do tego, czym tutaj się zajmujemy. Ukrywanie go daje społeczności święty spokój a komentującemu pozostawia komfort, że mógł się wypowiedzieć. 

#TuSięCzytaWPiątki.

Ściskam, 

 Basia
—-