Gdy mnie trafia szlag…
Dzień dobry!
Targają mną różne emocje. Emocje (jak chcą psychologowie i terapeuci, a ja wcale tak nie uważam) nie są ani dobre, ani złe. Po prostu są. A jednak odczuwając jedne mamy świetny nastrój, a gdy napadną nas inne – chcemy, żeby świat się skończył. Najlepiej od razu. No ale z terapeutami dyskutować nie będę, zapytają mnie pewnie jak relację z mamą, jak wspominam dzieciństwo i jeszcze jak się z tym czuję. Dziękuję. Dobrze. No ale ja o tym targaniu dzisiaj. Emocje odczuwam jak każdy wysoko wrażliwy człowiek mocno i długo. Jak mi się coś przyklei, to ciągnie się za mną jak guma arabska. Młodszych czytelników odsyłam do rodziców, by zapytali ich, co to ta guma jest, dlaczego arabska i jakie z nią wiążą emocje. (Może już czas na przypisy?) No, tak czy owak na drugie mam Emocja.
Emocje wywołują we mnie różne sprawy, ludzie i rzeczy. Złoszczę się, gdy nie mogę odkręcić słoika, jestem smutna, gdy w filmie zginie jakieś zwierzę, śmieję się całym brzuchem do łez z absurdalnych dowcipach moich ulubionych stand-uperów. Teraz o ludziach. Ludzie mnie drażnią. Ludzie mnie dołują. Ludzie potrafią mnie wznosić i doprowadzać do zachwytu. A teraz świat wirtualny. Ponieważ moje praca od kilku lat to w głównej mierze media społecznościowe odczuwam też emocje, gdy w nich przebywam. Lubię Facebooka. Każdy Facebookowy spacer to dla mnie inspiracja i kopalnia pomysłów. Kocham You Tube’a i jego Twórców. Jak trafię na film, który nie jest wart oglądania, przerywam i szperam dalej. Najtrudniejszą relację emocjonalną miałam i nadal mam z Instagramem. Instagram mnie złości. Dołuje. Osacza. Dręczy. Czasami do tego stopnia, że aż muszę się do tego przyznać mojemu TeŻetowi, bo tych emocji negatywnych, co to ich niby nie ma, to ja jednak mam w krótkim czasie w sobie za dużo.
Znasz to powiedzenie, że jak Cię ktoś drażni, to znaczy, że ten ktoś jest dla Ciebie lustrem? Że to Twoje cechy, zachowania, wady widzisz w tej drugiej osobie? No powiem Ci, że dosyć długo traktowałam tę tezę dość wybiórczo. Bo niby generalnie tak, po głębszym zastanowieniu może nawet bardzo tak, ale na przykład złodziej, albo oszust? Bo widzisz muszę Ci powiedzieć, że bardzo mnie targa, gdy ktoś oszukuje albo kradnie. Więc jeśli mnie to rusza i wywołuje emocje, to co ? To co to znaczy? Że samam jestem złodziejem? Długo tego nie umiałam rozkminić. Błądziłam gdzieś pomiędzy teoriami, że to może chodzi o to, że ktoś mnie oszukał i teraz jestem wyczulona na takie zachowania a tym, że może to chodzi o to, że współodczuwam ból naciąganych ludzi? Ale oszust, złodziej lustrem dla mnie? Nigdy w życiu! A inni taaaaak. Inni są dla mnie lustrem jak najbardziej.
Kluczem było i nadal jest, przyglądanie się temu, jak reaguje moje ciało. Bo ciało zawsze zna odpowiedź, to tylko my jesteśmy czasami na tę odpowiedź nie gotowi. Są ludzie przy których się spinam i tacy, przy których jestem rozluźniona. Są tacy ludzie, po spotkaniu z którymi, mam szybszy krok, obiad w pięć max piętnaście minut gotowy, power do działania i śpiew na ustach. I są tacy ludzie, których już wiem, że trzeba unikać. Najkrótsza choćby rozmowa oznacza dla mnie wejście w wirtualną smołę, nogi mi się plączą i potykam się o rysy na chodniku. Kiedy tylko zobaczę „objawy” w ciele i dopuszczę do siebie emocje, staram się pomyśleć, co one dla mnie oznaczają. Co mi pokazuje ten, który mnie uskrzydla i ten, który mnie spowalnia. Zawsze – absolutnie zawsze – znajdę ten deficyt w sobie, wadę której nie lubię, detal wkurwiający mnie od wieków. A ten ktoś mi go tylko pokazał. Ale złodziej? Oszust? Nie… Tu coś jest nie tak z tą teorią.
Jak ktoś jest ze mną długo tutaj na blogu wie, że w loterii genowo rodzinnej wygrałam nagrodę grand prix w postaci mojego brata. Ludzie mają różnie z rodzeństwem – my mamy się świetnie. Wyłączając czas walenia się po ryjach, czyli wiek nastoletni – dorosłe życie to dla nas obustronna sielanka. Po prostu lubimy się i tyle. Jak się ma takiego brata, to stresem jest (lub może być) to z kim taki fajny brat się zwiąże na całe życie. Mogła się znaleźć jakaś niedoceniająca go zdzira albo inna rumpla, z którą nic tylko koty drzeć. No przyznaj czasami bywa i tak. Nie, nie wszyscy jesteśmy poczytalni, kiedy przychodzi do decydowania o małżeństwie. I nie, nie wszyscy w młodym wieku wybierają dobrze. Coś o tym wiem, to mogę tak pisać. Tymczasem mój brat jest już trzysta pięćdziesiąt lat ze swoją żoną Zofią i choć ma na imię Agnieszka, zawsze właśnie tak ją przedstawia. Moja żona Zofia – cytując klasyka.
No i ta moja bratowa to ona jest z tych dalece idealnych. Z tych, co to szyby umyte na kryształ, dom wylizany na błysk, a podłogi tak czyste, że jeść można nie tylko podczas zakrapianej imprezy, gdy gościom puszczają hamulce, ale zawsze. I ta moja bratowa na dodatek jeszcze od siedmiuset lat prowadzi firmę. Ogromną. Moja firma przy jej działaniach to popierdółki druhny drużynowej. Harcerstwo przy lotach w kosmos. A ona ten dom, ten obiad, te okna i te podłogi – to ona to wszystko sama. A ja się pytam od zawsze jak, kurde jaaaaaaak? I mnie to bardzo gryzło. Każda wizyta dół gigant, bo jeśli ona może to znaczy, że się da, więc nie mam wytłumaczenia, że malowałam, albo na drutach robiłam – zamiast „cośtam”. Powiedz, czytasz i pewnie przyszło Ci to do głowy – że pewnie „cośtam” jednak nie domaga. Że nie może być tak, że wszystko idealnie. No znam ją lata. Kurde wszystko. I żeby było śmieszniej – na drutach też robi. I w biżu umie. I w decoupage. Tak dla relaksacji. Spinało mnie to zawsze, bo w skrytości duszy gdzieś też tak chciałam.
Pewnego dnia zmieniło się wszystko. Wyszłam zaryczana z gabinetu jakiejś pani psycholog z kartką, że mam umówić się do psychiatry, bo jej się wydaje, że to depresja. Zadzwoniłam do mojej bratowej, bo nie miałam do kogo. Nie mogła mnie zrozumieć przez telefon, bo wyłam jak syrena. A ja nie mogłam jej nic powiedzieć, bo nie mogłam z tego płaczu rozpaczliwego złapać powietrza. No ale koniec końców wydukałam, że do lekarza muszę. I ona mi do tego lekarza zadzwoniła. I ona mi tę wizytę umówiła. I ona mi załatwiła z tym lekarzem, że wizyta musi być szybko, bo stan koszmarny. I ona już następnego dnia stała pod tym gabinetem na ulicy czekając na mnie, żeby siąść ze mną w poczekani. I ona mi do tego gabinetu przyniosła obiad, bo już wiedziała, że od tygodni nie jem. I wtedy rozpuściło się we mnie wszystko.
Są ludzie tak zorganizowani, żeby mieć zawsze ten obiad w garach, żeby karmić tych, którzy potrzebują. I to jest dobre, że tacy są. Ten obiad, choć był prawdziwy i przyniesiony naprawdę, w tym felietonie to metafora wszystkich rzeczy, które wywołują w nas jakieś emocje. Mnie spinało, bo sama chciałam taka być. Chciałam i próbowałam. Kłopot w tym, że u mnie takie idealne życie jak prowadzi moja bratowa – nie po warunkach jest. Zasobów nie mam. I teraz zamieńmy słowo „idealne” na „unikatowe”, bo piszę do dorosłych i dojrzałych emocjonalnie ludzi sama będąc i dorosłą i dojrzałą, więc wiem – idealny świat nie istnieje. Ja go tak nazywałam, choć słowo „unikatowe” jest tutaj bardziej na miejscu. Przełom w mojej głowie nastąpił właśnie w momencie, w którym dałam sobie przyzwolenie, by ostatecznie paść na glebę i się poddać. To wtedy spadłam do najczarniejszej części „ja”, w której znajduje się jakaś irracjonalna potrzeba, a może wręcz zaborczy głód, „posiadania” życia innych. Już jednorazowa wycieczka w tę otchłań prostuje kręgosłup i przywraca równowagę. To, co następuje później to wielowymiarowe odpuszczenie, które następnie wypełnia miłość. W tym przypadku do mojej unikatowej żony Zofii mojego brata.
Kiedy zejdziesz do tej najbardziej wstydliwej części siebie, tej części która zazdrości, pożąda, pragnie — zobaczysz siebie jakiego/jakiej nie znasz. To jak wizyta w salonie krzywych luster. Patrzysz i nie wierzysz. Naprawdę? To ja? Tak – ja. To tu dotarłam do tych oszustów i złodziei. To tu skonfrontowałam się z tym, że drażnią mnie, bo tak naprawdę podobnie jak oni chciałabym się szybko wzbogacić. Taki wiesz …rzut na kasę i już. Tak raz, dwa, trzy i szybko nowy dom. A ja się zarabiam. Dzień w dzień. Tydzień po tygodniu. I tak lata całe urabiam się na każdą zarobioną złotówkę. Ci złodzieje i oszuści w tym wszyscy Ci internetowi, o których często tu piszę, wkurzali mnie, bo gdzieś w głębi siebie chciałabym mieć szybki efekt tak jak oni.
No powiem Ci – straszna jest taka wiedza na swój temat.
Czy zachęcam Cię, żeby kupić bilet na taką wycieczkę?
Tak. Podróże kształcą.
Wnioski, które zdobyłam na swój temat, rozpuściły we mnie zadry, spiny, targające mną emocje. Raz przeżyty taki proces zapisuje się w człowieku na stałe i jak coś mnie w życiu dźwiga – schodzę sobie do tej piwnicznej izby i pytam się Ba-hy, „stara ruro, co Ci jest?” I wtedy Ba-ha mówi, że fryzjerka drażni, nie dlatego że gada głupoty (tak bym ci powiedziała na poziomie intelektualnym), tylko dlatego, że narzekając na szefową, nie ma świadomości obciążeń finansowych zakładu fryzjerskiego, więc ma w sobie nieświadomość, którą ja chciałabym mieć, żeby nie myśleć o finansowych stresach. Bo finanse mnie gniotły całymi latami zanim wyszłam na prostą. Fryzjerka to metaforyczny przykład.
I to wtedy wychodzi, że ta baba, co się na mnie darła w tym samochodzie, to nie irytuje mnie, bo jest niekulturalna i chamska — tylko dlatego, że ja bym tak trochę chciała być taka jak ona, bo wiele razy nie umiałam tupnąć nogą, a powinnam. No chciałabym się umieć wydrzeć wtedy, kiedy trzeba. A jednak tego nie robię.
Nauka docierania do tego, co drażni n a p r a w d ę zostaje w człowieku na zawsze i z każdym kolejnym analizowanym przypadkiem wnioski przychodzą szybciej. Idzie to mniej więcej tak: aha drażni mnie nie to, że X tylko to, że Y. To Y jest prawdziwe – odczujesz to jako wstyd, że w ogóle tak myślisz. Wtedy zdaję sobie sprawę, że na upartego, gdybym chciała, to mogłabym się drzeć jak ta baba, mogłabym oszukiwać jak kosiarze umysłów i mogłabym jeździć na szmacie czyniąc dom kryształowym, ale jednak nie robię tego, bo: wariant 1. nie chcę (jest to niezgodne ze mną), albo wariant 2. kosztuje mnie to za dużo (warunków nie mam). I wiedząc, że mam wybór, że mogę się drzeć tylko wybieram inną ścieżkę, łatwiej mi dźwigać jej trudy.
Teraz przykład. Dzidka Cię drażni. W zasadzie wszystko Cię w niej drażni, ale jakbyś miała wskazać jedną rzecz, to jest to to, że ciągle gada o wakacjach, na które pojedzie. Tymczasem wcale nie chodzi o X (czyli o chwalenie się wakacjami) tylko o to, że Ty też byś chciała na takie wakacje, ale nie masz kasy. A ona ma. Ma, bo zasuwa od rana do wieczora. Mówisz wtedy: dzidka to pracoholiczka. A Ty tak naprawdę chcesz mieć tę kasę jak ona i te wakacje jak ona, ale denerwuje Cię to, że ona się umie zmobilizować do pracy a Ty nie. Złościsz się na siebie. To Twoje Y. A drażni Cię pracowitość. Wtedy jesteś na rozstaju dróg i podejmujesz decyzję – zmieniasz życie i idziesz zasuwać jak ona albo odpuszczasz i już nigdy więcej jej opowiadanie o wakacjach Cię nie dźwignie. Nie dźwignie, bo wiesz, że choćby skały srały o 5:30 nie wstaniesz i do 20:30 zasuwać nie będziesz.
I moje podwórko. Nie mogę siedzieć na Instagramie. Szlag mnie jasny trafia. Ja wiem filrtry. Ja wiem inscenizowane. Ja wiem – poza kadrem syf i bałagan. Ja to wszystko, ludzie kochani, wjjjjem. Ale tak naprawdę w głębi siebie chciałabym i wyglądać tak jak te kobitki trzysta lat ode mnie młodsze, i mieć takie domy jak widzę u ludzi, i takie sesje zdjęciowe w tropikach też cholera chciałabym mieć. To mnie drażni. Sorka. Cofam. Drażniło. W piwnicznej izbie Ba-Ha wyrzygała mi na buty, więc zrobiłyśmy sobie zebranie i ustaliłyśmy, że ostatecznie kochamy swoje życie takim jakie jest i zmieniać nic nie będziemy. Już kocham Instagram.
To, co przychodzi potem to mentalny luz i miłość. Jestem wdzięczna internetowym kosiarzom umysłów, za to co robią. Dzięki nim moja książka (wy)Ceń się zyskała dodatkowy rozdział, jak się z czasem okazało jeden z najbardziej wartościowych dla tego tytułu. Jestem wdzięczna metaforycznej fryzjerce, bo dzięki niej nie wymagam od osób, z którymi kiedykolwiek współpracowałam świadomości godnej prezesa zarządu. I jestem wdzięczna za bratową, bo dzięki niej wiem, gdzie kończą się moje ograniczenia, a gdzie zaczynają moje możliwości. A mam ich sporo. W moim unikatowym domu prowadzę moją unikatową działalność, która pomaga tym, którym żona Zofia mojego brata pomóc by nie mogła. W moich garach mam wiedzę i umiejętności a ta wiedza jest zawsze podgrzana, gotowa do podania i lekkostrawna. Jestem potrzebna. Bo każdy z nas na swoim odcinku od A do K jest światu potrzebny, choćby po to, by być dla bliźniego lustrem.
Wpis ten dedykuję wszystkim tym, w których wzbudzam emocje. Gdybym zrobiła listę spraw i rzeczy, którymi Was drażnię, mogłabym tymi cechami obdzielić pułk wojska, bo lista jest długa i praktycznie się nie kończy. Jestem dla Was lustrem. Zwierciadłem nielubianych fragmentów siebie. Kocham Was i dziękuję, że jesteście. Energię Waszych myśli transformuję zawsze w zasilanie czystym światłem społeczności Ba-Ha-Art.
No dobra a Ciebie? Co Ciebie w życiu dźwiga i drażni?
W komentarzach poniżej – konfesjonał otwarty.
Zapraszam.
Ściskam,
Basia
#TuSięCzytaWPiątki
Ps.
Już 19 sierpnia wybuchnie wielka petarda zmian. Obserwuj profil na Fb i Instagramie oraz relacje. Uchylając rąbka (choć nie za wiele) Ba-Ha musi wrócić do siebie.
Mnie „wkurzasz”, że jesteś taka fajna, mądra i zabawna… Nie wiem czy na pewno chcę wiedzieć co mojego odbijasz 😉
Pozdrawiam i bardzo dziękuję za ten felieton. Jest dokładnie w temacie, który ryje teraz moją głowę.
Kasiu, jak ja się cieszę, że mogę być dla Ciebie lustrem. ? Teraz napisze coś, nie po to, by Ci to lustro zabrać, tylko po to, żeby oddać jak jest.
Fajna – czasami bywam bardzo niefajna i jest spora grupa ludzi, która tego doświadczyła. Nie da się być przez 100% doby wyłącznie fajnym człowiekiem, który podejmuje same fajne decyzje, które inni popierają i czują się z nimi fajnie. No nie da się.
Mądra – umiem tylko czytać, pisać i mówić. Nic poza tym. Nie dostałam od Losu, Boga, Kosmosu, czy Matki Natury żadnych talentów typu : o! tu mi idzie szybciej i bez wysiłku. Jestem więc typem dziobaka, bo MUSZĘ (skoro chcę) wyrównywać deficyty i braki (to te talenty, a właściwie ich brak).
Zabawna. Wiesz ile jest osób, które nie podzielają Twojej opinii? Setki! Setki dziennie! Moje poczucie humoru ich nie bawi. Taka sytuacja: szkolenie. Ja opowiadam i przerzucam slajdy, cała sala na wykładzie ryczy ze śmiechu, a w pierwszym rzędzie siedzi Staszek i mówi pod nosem: chora baba. Autentyk.
Wtedy mnie się odpalają moje schematy myślowe. Że może trzeba na poważnie. Że może zmienić coś. I to jest ta moja piwniczna izba. Porzygam, porzygam i wychodzę jak nowo narodzona. Polecam.
Piękny wpis ! Najmądrzejszy terapeuta by się nie powstydził ?
Bardzo Ci dziękuję i bardzodi wnikam szczerość ❤️
A ja dziękuję, że czytasz. To dla mnie zaszczyt!
Dźwiga mnie fajna muzyka, zapach różany, promienie słoneczne, krzyk jerzyków. Jak mi się czegoś nie chce, nie mam siły, to jedno z powyższych stawia mnie na nogi. Nadzieja daje siłę, satysfakcja z codziennych osiągnięć.
Mało co mnie drażni.
A Staszek zazdrościł pewnie luzu i poczucia humoru.
Tak trzymaj!
Co do Staszka, to nie wiem ale zapach różany też bardzo lubię!
Basiu dzięki za taki wpis i tą szczerość. Wydawało mi się że moje słabości i emocjonalne pułapki to taka gra w moim wnętrzu i że wiele ludzi tak ma i albo się do tego nieprzynają albo mają to przepracowane a ja to tak nieporadnie podchodzę do nich. Twoje słowa sprawiły że jest we mnie to uczucie ulgi i akceptacji. Pozdrawiam Renia
Ja sobie myślę, że to jest kluczowe – ulga wynikająca z akceptacji! Piękny proces! Ściskam.
Wiem o czym mówisz z tymi lustrami. Już dawno temu zauważyłam, że zachowania (lub cechy) moich dzieci, które mnie w nich wkurzają są tak naprawdę moimi zachowaniami (lub cechami), których w sobie nie lubię. To było niesamowite odkrycie. Dzieci są najlepszymi lustrami dla mnie.
Dla mnie też!!!! O tak dzieci!!!!!! Moja córka mnie wkurza, bo zawsze i wszędzie się spóźnia. A ja zawsze przed czasem. Tak naprawdę chciałabymneie czuć tej presji, którą jednak czuję, żeby być wszędzie i ze wszystkim na czas. Chciałabym nie wstydzić się do białości, gdy jednak się gdzieś z czasem potknę i chciałabym mieć na to wszystko wylane tak jak ona.
Czytać mogę godzinami, wielokrotnie… I tak też robię 😉
Już wcześniej zrozumiałam co mnie niekiedy wkurza u innych – to zazdrość że sama nie mogę mieć tego co oni, np tych podróży, pięknych widoków z wycieczek, bo : a) albo brak zaplecza finansowego lub b) brak czasu. Ale odkąd mam pasję, mówię o niej, ba – celebruje małe sukcesy, to widzę że wkurzam innych – tych co jeżdżą na te wakacje i maja te worki z kasą :p i wiesz – to miłe uczucie 😉
każdy kij ma dwa końce i cieszę się że umiem oderwać wzrok od tego swojego pesymistycznego, i spojrzeć niekiedy z boku i docenić to co mam 😉
Jeszcze raz dziękuję za felieton, świetnie się Ciebie czyta!;)
Pięknie napisane! To chyba chodzi – pisałam to już gdzieś poniżej – o taką ludzką zachłanność. Chcemy mieć to co mamy i równocześnie wszystko to, co obok nas ❤️❤️❤️ Dziękuję, że jesteś!
O Barbaro…. Wczoraj o tym właśnie podobnie myślałam, ze wszystko co powoduje u mnie zazdrość (i jednocześnie podziw), to fakt ze kurde ja po prostu tego nie umiem zreplikować i mieć taki sam efekt…
No nie umiesz. Ale umiesz inne rzeczy. Ja tez nie umiem tej wylizanej podłogi na taki kryształ, co to wiesz kot się ślizga jak idzie. Ale umiem inne rzeczy. I mam tych rzeczy, co to je umiem bardzo dużo w swojej życiowej torebce. Tylko mną kieruje jakaś taka życiowa zachłanność. Chciałabym i to, co mam i to, co maja inni. Absurdalne to jest przyznaj.
Basieńko! Ja Ci już tutaj kiedyś pisałam, że Ty nie mieszkasz u mnie w szafie, tylko w mojej głowie. Tak! Lustra i piwnice. Też mam takie. W tych piwnicach mam swoje potwory, już pozamykane w słojach z formaliną. Co do cech, których w sobie nie lubię to też je znam. To było bardzo niemiłe odkrycie, które odkryłam dzięki tetapeutce. Bosz… Jaka ja byłam na nią zła! Wcześniej myślałam, że jestem idealna i nie mam w sobie takich cech oraz nie czuję takich „brzydkich” emocji. Jak na przykład zazdrość. Myślałam też o sobie najgorsze rzeczy. Że jestem głupia, beznadziejna idiotka, niewarta miłości. Dwa bieguny, które musiałam skleić i wypośrodkować w gabinecie terapeutki. Dziś dziękuję jej za ten dzień, kiedy podała mi lustro. Kiedy zobaczyłam, że może nie jestem idealna, ale też nie jestem głupia, beznadziejna i niewarta miłości. Kiedy zobaczyłam nie tylko swoje wady, ale też zalety. I zrozumiałam, że mam możliwości, że też mogę i też potrafię, ale nie wszystko i część powinnam, bez żalu i wyrzutów sumienia, odpuszczać, a część muszę, bo nie mam zasobów.
Dziękuję Ci za ten blog, pełen Twoich historii. Dzięki temu widzę, że nie tylko ja tak mam. Trzymaj się, Moja Droga 🙂
Tak jest nas wiele (wielu). Myślę, że takich, którzy myślą o sobie słabo jest od groma. Mnie też zintegrowała terapia. Od tego czasu zaczęło się moje nowe życie!
Cześć.
Nic mnie nie dźwiga a i coraz mniej irytuje. I niemożliwe, że jest ktoś od Ciebie lepszy (w sensie dobry człowiek). Jesteś Basiu piękna i mądra i tak cudownie pomagasz kobietom. Dzięki bogu, jesteś ?
Dzięki Bogu Ty też! I dziękuję, że czytasz!
To o mnie piszesz? Chyba Ci się Basiu imiona pomyliły. No bo przecież…to o mnie!
Tylko ja, niestety nie potrafię tego tak opisać i to też mnie drażni?, bo nie umiem tego nazwać po imieniu tylko siedzi to we mnie i gryzie potwornie.
Uwielbiam Cię czytać i słuchać i zazdroszczę tym, którzy są blisko Ciebie i mogą czerpać garściami z Twoich mądrości. Pozdrawiam serdecznie
Ci blisko mnie mówią, że się wymądrzam i podgłaśniają netflixa.???? także tego, no… ????
Basiu, nie rozumiem po co piszesz te zapowiedzi o petardzie…to mnie wkurza. Podgrzewanie atmosfery. Co to może mieć do mnie? Może też chcę mieć takie możliwości oddziaływania i tworzyć taką społeczność jak Ty to robisz? Może, a może wcale nie, bo to jednak wielki ciężar i żmudna praca, aby utrzymać uwagę i zainteresowanie. W gruncie rzeczy cały czas myśleć, co by tu jeszcze wymyśleć, czym zaskoczyć i jak. W moim wnętrzu jest tyle przykręconych śrubek, że na takie oddanie siebie innym się nie decyduję. Może ja sobie lubię leżeć na dowolnym boku i tylko kontestować? Ale w Tobie to podziwiam i równocześnie mnie to złości. Hmm. Dobrze mi to napisać do Ciebie właśnie.
Poza tym też czuję ulgę, kiedy piszesz/mówisz o swoich słabościach, bo wtedy odklejam się od bycia sztywniarą w masce doskonałości, albo stukniętą dziwaczką – takie określenia z dzieciństwa wdrukowane w mózg. Bo u mnie w rodzinie nie wolno było okazać słabości, przegrać, nie starać się i nie walczyć, ponieważ wtedy można zostać pominiętą, czyli być nikim. Ten proces kochania w sobie tego, co we mnie najsłabsze jest mi bardzo bliski i pomocny i dlatego lubię, kiedy inni też sobie na to pozwalają otwarcie. Zwłaszcza osoby pracowite, ambitne jak Ty. Czuję głęboką wspólnotę i miłość do słabości.
Ten Twój tekst dzisiejszy, tak dobrze wpisuje się w moją fazę pracy ze sobą w schematach i systemie wewnętrznej rodziny. Postawiłam na autentyczność, co sprawia, że piszę, jak teraz się czuję, jak myślę. Fajnie, że takie jest to miejsce. No i wkurzające to też, ha, ha. Buziaki.
Nie wiem czemu zapowiedzi o petardzie Cię irytują, wiem czemu mnie kiedyś irytowały. Nie lubiłam jak coś się działo poza moja kontrolą. Chciałam wszystko wiedzieć. Jak mama mówiła, że szykują z tatą prezent na moje urodziny , albo jeszcze gorzej – jak wrócili z zakupów i mama mówiła, że kupili mi prezent , ale to dopiero na urodziny (a urodziny za dwa tygodnie) to potrafiłam się obrazić. Jak koleżanki miały jakiś sekret – póki nie wiedziałam, że jest – spoko. Jak się dowiedziałam, że jest a nie wiedziałam jaki – szlag mnie trafiał. W mojej piwnicznej izbie doszłam do tego, że potrzebuję mieć nad wszystkim kontrolę. Natomiast moja koleżanka z takim samym programem doszła w swojej strefie mroku do zazdrości, że ktoś ma coś, czego ona nie ma. Jak jej bratowa mówiła, że mają jakieś plany z mężem, ale nie mówią, bo nie chcą zapeszać, to w mojej koleżance uruchamiała się zazdrość, że ludzie mają wielopoziomowe życie, plany, możliwości i jakieś niebieskie łąki, których ona nie ma.
Co do myślenia i wymyślania – to akurat nie jest żmudna praca – to przychodzi samo – żmudna jest realizacja pomysłów. To tak.
Programy rodzinne – kochana. Kto ich nie ma… ech…
Dziękuję, że czytasz.
Ps. Potrzebowałam kilku dni, żeby odpisać na ten komentarz. Bo na początku mnie dźwignęło, że coś Cię wkurza. We mnie! Mnie to odpala petardę – chcę być lubiana. Ale chwila w piwnicy i już wiem. Nie lubię w sobie tej potrzeby. To jest moje Y. Ta potrzeba to moje wdrukowanie z dzieciństwa.
Dziękuję za to, że odpowiedziałaś. Czekając, bo czekałam, pomyślałam, że posunęlam się za daleko w swojej otwartości i, że
mnie zignorujesz. A jednak nie, więc czuję się wspaniale. To bardzo dużo mówi o Tobie, cenię takie podejście. Cenię Cię jbardzo ako człowieka. I lubię.
To też dużo mówi o mnie i tej części, która uwielbia krytykować, a zarazem jest tym zmęczona. Nie chodzi mi o kontrolę, ale o napięcie i zmęczenie oraz pragnienie monotonii. Oczywiście, że Ci zazdroszczę ale zazdrość to aspiracje i wiem, że mogę robić swoje i wymyślać i wdrażać. A jednak nie teraz. Teraz mnie wkurza moja ambicja, a zatem i Twoja, bo przypomina mi o możliwościach, a ja teraz nie chcę. Nie decyduję się i wszystko w co chcę ręce i głowę włożyć, to odpocząć. Dobrze odpocząć.
Piszę o tym wszystkim, bo to obrazuje Twoj tekst – emocjonujac się czymś i myśląc jak i skąd to działa, możemy się rozwijać. Lekcję odrobione, Basiu. ?Dziękuję za tę podróż. Czekam spokojnie do 19.08. ?
Basiu świetny tekst. A ile do przemyślenia !!!
Dziękuję, że czytasz.❤️
Dziękuję.
Mądrą kobietą jesteś a Twoje wpisy cenne. I Tyś cenna.
Dbaj o siebie.
A ja postaram się zaczerpnąć z Twej mądrości i dalej obserwować moje ciało w poszukiwaniu wskazówek żeby było mi łatwiej.
Bo jak ktoś narzuca mi co i jak mam robić to się we mnie gotuje.
Jak ktoś nie szanuje zdania i decyzji innych to mną nosi.
Jak ktoś zarzuca mi, że specjalnie coś złego zrobiłam podczas gdy nie miewam złych intencji to chcę zniknąć.
Ale zauważam to i staram się zrozumieć to dziecko, które jest moją podświadomością. I nie gniewać się na nie, tylko zrozumieć, żebyśmy mogły iść razem, bo i tak zwykle ma rację.
*love*
Mnie w Twoim wpisie ruszyło, że jak ktoś zarzuca, że coś zrobiłam specjalnie… Ooooo znam to bardzo dobrze. Rozkminiłam to w taki sposób, że wkurzało mnie, że ludzie nie czytają moich prawdziwych intencji czyli myślą sobie co chcą, a ja bym bardzo chciała, żeby … myśleli dokładnie jak ja. Sama jednak chciałabym mieć zachowaną niezależność myślenia ha ha ha. I wtedy puściło. Narzucanie mnie nie gotuje, od czasu kiedy nauczyłam się asertywności. Wkurzało mnie w sobie to, że nie umiem się obronić, albo bałam się właśnie tego, że nie umiem się obronić. Jak przepracowałam tę nielubianą we mnie cechę – brak kompetencji obrony – to skończyło się narzucanie mi stylu życia czy czegokolwiek. Nawet nie mam na czym testować. Po prostu cisza w otoczeniu w tym temacie. Piękne prawda?
Oj przyszedł ten tekst w dziwnym momencie mojego życia. po 10 latach przerwy wrócułąm do pracy w szkole, którą kiedyś mi odebrano, a ja długo się po tym zbierałam do kupy. Wróciłam i zaraz zaczęła się pandemia i zdalne nauczanie, przez pierwszy miesiąc, już po 3 lekcjach czułam się wypruta z siły, a czekało mnie jeszcze kolejne 4. Patrzyłąm na koleżanki nauczycielki – lustra i zastanawiałąm się jak one dają radę. W czasie zdalnego nauczania siedziałam po 16 godzin na dobę przy kompie, jak nie na szkolnych zajęciach, to na angielskim, na webinarze, z siostrzenicą, szukując ją do matury. Ponad miesiąc na zdalnym zajęło mi ogarnięcie, że nie wyrabiam, bo mam 300 uczniów, że inni nauczyciele ieli od marca możliwośc ogranięcia systemu zdalnego nauczania, Teamsów, Formsów, edytoró równań, któe marnowały mój czas, układania testów online, itp, a na mnie spadło to nagle, bo nie sądziłam, że znów przejdą szkoły na zdalne. Jestem tak wykończona tym rokiem szkolnym, że nie jestem w stanie teraz w wakacje otworzyć kompa, by zrobić przelew, czy zamówienie online.
I już wiem, że jestem dłubacz-szczególarz, że kolejne zadania na sprawdzianie musza być tą samą czcionką, bo jak pierwsze w Times New Roman to drugie w Arialu już nie uchodzi. że tekst musi być wyjustowany, dla zrozumienia tekstu nie jest to kluczowe, ale jest czynnością ponad moje siły odpuścić poprawianie i ujednolicanie. Szlag z tym, przecież to zabiera czas. Poza tym mam jedną cechę, że chciałabym, by uczniowie tę nmatematykę zrozumieli,bo jak zrozumieją, to im będzie łatwiej, i na głowie staję, dzielę włos na czworo, a korzysta jakieś średnio 1-2 osoby z każdej klasy, czyli do 20 moich uczniów, co na trzystu ogólem daje 1 na piętnastu.
Nie miałam czasu na odrabianie angielskiego, nie przerabianie kursu Basi, na rozrywkę, nawet na ugotowanie sobie obiadu. A teraz mam wakacje i od dwóch tygodni robię porządek w szafach z ciuchami i nie jestem w stanie tego skończyć. A kiedy bym skończyła, to mogłabym: malować, decoupażować, makramić i wiele innych, ale nie mam na to przestrzeni (zainspirowałą mnie akcjaNawalone w pracowni – choć pracowni nigdy jie miałam). Mam więc moje „dlaczego”, ale tego nie robię, czemu – nie wiem. To nie jest tylko kwestia lenistwa. A może się okaże, że moje malowanie nie jest nic warte – i tego się boję?
Czasami wchodzimy do tej samej rzeki właśnie po to, by wiedzieć, że już tam nie chcemy być. To jest ta sama rzeka tylko z nazwy – woda w niej jest inna. Może trzeba to wziąć na tapet i z tym pobyć?
A mnie wkurza że ten świetny tekst , nie jest na papierze, bo mi się oczy strasznie od ekranu męczą! Pozdrawiam i czekam na książkę, która mnie wkurzy jeszcze bardziej, gdy Ty ją piszesz, bo mnie nie idzie a chciałabym, żeby szło 😉
Już kilka książek napisałaś, więc nie jest tak, że nie idzie, prawda? A skoro jednak teraz nie idzie to może to taki czas. Trzeba dać mu (czasowi) czas. Co Ty na to?
Witaj Basiu! Mnie najbardziej wkurza chamstwo, gburowatość, głośne zachowywanie się (również takie na pokaz), rzyganie wszystkim co się dzieje wokół (np. opowiadanie o tym gdzie teraz się dana osoba znajduje i co robi lub gdzie właśnie pije kolorowe drinki 😉 ), kłamstwa, oszustwa, prostactwo (nie mylić z prostolinijnością) i błędy językowe (! ale takie perfidne wynikające raczej z małych zasobów edukacyjno- intelektualnych, więc powinnam być wyrozumiała, ale drażni). Jeszcze dodałabym spóźnialstwo i niedbalstwo (to chyba najbardziej). Trochę się tego uzbierało.
Zastanawiam się jak to ugryźć… Bo przecież ustawiamy sobie w głowie, że jak coś nas drażni, to dobrze jest to „omijać”. Zerwać znajomości (z dziećmi to raczej ciężko 😉 ), nie przejmować się tym, co niezależne od nas, nie dać wciągać się w złe emocje, itp. Twój wpis dał mi do myślenia, bo jednak jest coś „dalej”.
U ciebie drażni mnie ta niekończąca się energia 😉 (tak wiem, że to głupota). Ale to drażnienie jest raczej takim westchnięciem w porównaniu do tego, co napisałam wyżej
A Zofia… króluje u nas od lat- i ja, i moja siostra jesteśmy tak przedstawiane przez naszych małżów, z odpowiednim akcentem oczywiście 😉 To też drażni choć i śmieszy 🙂
Pozdrawiam
O widzisz – ciekawe. Zauważam błędy językowe, ale kompletnie mnie one nie drażnią. Chamstwa się boję, ale nie wchodzę w emocje targające. Głośnego zachowania unikam, bo mnie przebodźcowuje i robię to dla siebie, choć nie złoszczę się na ludzi, którzy tego potrzebują. Spóźnialstwo mnie osłabia, ale wiem że nie wszyscy się spóźniają, więc jakoś odpuszczam. Ciekawe dlaczego Cię targa? Jak już rokminisz daj znać.
Basia no co ja Ci mam powiedzieć 🙂 no kocham Cię za ten tekst.. znowu ubrałaś w słowa tak pięknie, co ja często już czuję- KAŻDY jest ważny i potrzebny taki jaki jest, całuje i jeszcze raz – naj naj 🙂 :*
ps. dla mnie jesteś drogowskazem