Już mi niosą suknię z welonem…
Dzień dobry!
Znowu jestem żoną. Obiecywałam sobie, że już nigdy sobie tego nie zrobię. Nie pierwszy raz życie puszcza do mnie oko i mówi: nigdy nie mów nigdy. Od samego rana wszystko było na TAK! Jak dobra wróżba na nową drogę życia. W mojej rodzinie – bardzo katolickiej rodzinie – nikt nie jest przesądny. Nie wierzy się w sny, czarne koty i pechową trzynastkę. (Tę ostatnią zawsze traktowałam na opak jako mega szczęśliwą. Mieszkam przecież pod numerem 13 – caaaaałeeeee życie). Tak więc u mnie w domu przesądy nie znaczą nic i nawet jak ktoś się wyrwał i zaczął przy obiedzie: „śniło mi się dzisiaj, że…”, to prababka Maryjanna ucinała to zawsze krótkim: „to na pieniądze!”. Do dziś nie wiemy, czy na zarabianie czy wydawanie, choć hasło w rodzinie zostało już na stałe.
No dobra. Powinnam inaczej zacząć. W mojej rodzinie – bardzo katolickiej rodzinie – jest mega przesądnie, tylko nikt się do tego nigdy nie przyzna. Pod wigilijnymi talerzami kładziemy zapakowane w maleńki prezent: łuskę karpia i grosik, podnosimy drobniaki z chodnika i chuchamy na szczęście, kominiarz – wiadomo – guzik, te sprawy. Potem baba w okularach, łysy mężczyzna i szczęście przyklepane. Przed wyjściem z domu trzeba usiąść, a jak ktoś się wrócił po coś (teraz to po maseczkę najczęściej) to trzeba usiąść i nogi podnieść do góry. Nie że pod sufit – po prostu oderwać buty od podłogi. Nad drzwiami garażu wisi podkowa. Tu gdzie mieszkam kiedyś było pogotowie konne – wykopać podkowę z ziemi to jest „na szczęście” – i – „na pieniądze” (mówiła prababka Maryjanna). Więc kiedy obudziłam się w piątek w dniu ślubu i zobaczyłam strugi ulewnego deszczu za oknem wiedziałam, że mama pierwsze, co powie to: „dobry znak”. W mojej rodzinie jak w dniu ślubu leje jak z cebra, oznacza to szczęśliwe i długie małżeństwo. Przeczytaj uważnie co napisałam. W mojej rodzinie. W Twojej może być zupełnie inaczej.
Nie raz i nie dwa pisałam tutaj, że prawdą jest to, w co wierzymy. Nasz twór siatkowaty w mózgu dba o to, by dostarczyć głowie z otoczenia – otoczenia, w którym jest absolutnie wszystko – wyłącznie fakty potwierdzające to z czym wewnętrznie się zgadzamy. Całą resztę zignorujemy. Jeżeli u Ciebie dobrym znakiem w dniu ślubu jest piękna pogoda – to deszcz przyjmiesz ze smutkiem jako zły znak. No ale u mnie to znak najlepszy. Najlepszy z możliwych. Nie koniec na tym.
Urodziłam się w latach 70-tych. Jak ktoś się urodził w PEERELU to miał rodzinę (nawet najdalszą) w Niemczech, albo jakąś choćby ciotkę w Stanach. Na bank. Przynajmniej większość z nas tak miała. Rodzina ta od czasu do czasu przypominała sobie o życiu biednych krewnych, w kraju ogarniętym komuną i podsyłała paczkę. W paczce różnie. Pomarańcze. Ubrania. Czasem i pomarańcze i ubrania, ale zawsze – dolary. Nie były to astronomiczne kwoty. Najczęściej 5, czasami 10 dolarów. Pamiętam, że wystarczało to co najwyżej na paczkę lub dwie ziarnistej Arabiki w Pewexie. Na gumy Donald z historyjkami Kaczora Donalda już nie wystarczało. Tak mi mówiono. Dziś wiem, że to nie była prawda.
Kawa z Pewexu, to nie była zwykła kawa. Mielona nabożnie, parzona z pietyzmem i serwowana wyłącznie w święta jako coś ultra wyjątkowego. Pisząc te słowa patrzę na filiżankę kawy z ekspresu. W zasapanym szlafroku, kapciach i bez dolarów czy stania w kolejce – podeszłam – nacisnęłam guzik – przeczekałam huczenie mielonych ziaren – przyniosłam kawę do biura. Kiedy zobaczę dno porcelany – zaraz pójdę po następną. Zero świętości. Zero misterium. Żyjemy w czasach dobrobytu. Każda chwila mogłaby być dla nas świętością. A nie jest.
Dolary były ważne. Nie tylko dlatego, że był to środek płatniczy za niedostępne na co dzień produkty. Dolary były symbolem lepszego świata, obfitości, spełnionych marzeń. Pięciodolarowy banknot, przysłany raz na jakiś czas, był peerelowską formą relikwii. Relikwia ta była tak istotną, tak ważną w życiu ubogich krewnych ideą, że urastała do rangi Świętego Graala, baśniowej Kropli Wody Życia, czy włosa z głowy olbrzyma zdobytego po tygodniach morderczej wędrówki. A wszystko dlatego, że zdarzało się, że przychodziła paczka ze Stanów, ale dolarów w niej nie było. Dolary to nie był gwarant. Dolary to była nie-co-dzien-ność. Nic dziwnego, że z czasem postrzegane były jako dobry znak a nawet omen.
Pamiętam jak mama z babcią podejmowały decyzję, że tym razem kawy z Pewexu nie będzie. Odkładały papierek – czujesz (?) papierek (!) – z podobizną szesnastego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki – w sekretne miejsce i trzymały na specjalną okazję. Specjalna okazja to były chrzciny, komunie, śluby, czyjeś osiemnaste urodziny. Jednorazowe momenty, które uświetniano – ludzie trzymajcie mnie – papierem wyciętym w prostokąt. Tych pieniędzy nie można było wydawać, rozmieniać, oddawać innym. Były jak amulet i taką pełniły funkcję. Takie mam wspomnienia.
Przez całe dzieciństwo wypominano mi, że podczas chrztu zasikałam śpiochy i wykrochmalony na sztywno bet z koronkowymi falbanami. (Młodszych czytelników po wiedzę „co to?” odsyłam do rodziców). I nie chodziło wcale o to, że zasikałam darte po nocach pierze! Choć już to w tamtych czasach było sporym problemem. Pamiętaj nie ma pampersów, nie ma suszarek bębnowych, a rzeczy (w tym becik) z założenia służą nie jednej osobie, ale i kolejnym dzieciom w rodzinie. Tak więc NIE o to zasiurane pierze chodziło, tylko o to, że przy okazji zalałam znajdujące się w moich bawełnianych gaciach pięć dolarów. Te pięć dolarów włożono mi w majty jako wróżbę na dobre i bogate życie. Na chrzcie. W katolickiej rodzinie.
Podczas mojej pracy w radiu przesądami zajmowałam się wiele razy. Kiedy zgromadziłam już wystarczająco dużo materiału dźwiękowego, pokusiłam się nawet o reportaż. Swoją premierę miał 13go w piątek. Jeden z przyjemniejszych momentów w mojej radiowej przygodzie. Jako dziennikarka mogłam pytać o co chciałam, być wszędzie tam, gdzie normalnie nie mogłabym wejść, mogłam dociekać i analizować. Najbardziej poruszająca była dla mnie wizyta w pewnym Urzędzie Stanu Cywilnego, gdzie trafiłam na zafascynowaną tematem przesądów naczelniczkę. To tam i to od niej dowiedziałam się, że lista przesądów ślubnych jest chyba jedną z najdłuższych list na świecie. Coś starego, coś nowego, coś pożyczonego. Kto z nas tęgo nie zna. Kto z nas sam tego nie wcielił w życie na swoim ślubie.
Coś niebieskiego i coś różowego – najlepiej na podwiązce (bo noga, blisko wiadomo czego) – żeby były dzieci – przynajmniej dwójka. Chłopiec i dziewczynka. To już mniej znane a jednak wiem, że praktykowane. Podwiązka – stały punkt programu każdej panny młodej. A to znacie? Pan młody staje w furtce ( w wersji osiedlowej – w drzwiach mieszkania) i robi krok w kierunku panny młodej. Wtedy ona robi krok. I tak do usrania. Kroki coraz mniejsze. Cel jest taki, żeby nie pokazać, że komuś do ślubu było śpieszno. Najczęściej cała zabawa (bo jak o tym inaczej napisać ?) kończy się irytacją pana młodego, który olewa sprawę, macha ręką i szturmem idzie w kierunku panny młodej. Dobrze to ma świadczyć i o nim, i o niej. Ona powściągliwa, on przedsiębiorczy. Masakra nie?
Teraz ołtarz i kościół. Jednym z najważniejszych momentów mszy świętej dla osób wierzących, jest moment podniesienia. To ten pierwszy moment, w którym się w kościele klęczy, a ksiądz podnosi kielich i hostię. To wtedy wszyscy wierzący powinni w skupieniu koncentrować się na misterium przemiany chleba w ciało, wina w krew. Nie lada przebiegłością wykaże się jednak ta panna młoda, która podczas podniesienia przykryje swoją suknią buty klęczącego pana młodego. To na znak, że to ona będzie rządzić w małżeństwie.
I ostatnie – moim zdaniem najlepsze – kto pierwszy uśnie w noc poślubną, ten pierwszy umrze.
„I ludzie w to wierzą?” – pytam urzędniczkę. A ona ze śmiechem mi odpowiada, że tak, że nawet speedy jakieś biorą, wie pani na pobudzenie, żeby dłużej nie spać – kontynuuje. Pamiętam, że byłam w szoku. I prawdę powiedziawszy chyba jej nie uwierzyłam. Przesądy jako twór kulturowy były, są i będą obecne w życiu ludzi. Nic tego nie zmieni, ale przecież muszą mieć jakieś granice? Takim pytaniem kończył się mój reportaż zachęcając tym samym słuchaczy do dyskusji i telefonów do studia.
W dniu mojego ślubu ze skrzynki na płocie odbieram odręcznie napisany list od Marty Kaczmarski. Marta to ekspertka Instagrama – już nie raz odsyłałam wszystkich potrzebujących instagramowej wiedzy do Marty, rekomendując jej kursy i szkolenia. Sama przez nie przeszłam – normalnie – za pieniądze. Wtedy się jeszcze nie znałyśmy. Dziś z Martą tworzymy grupę mastermindową. Wymieniamy się doświadczeniami z prowadzenia biznesów online. Więc wyciągam z mokrej skrzynki, zupełnie mokry, odręcznie zaadresowany list. Jakie to sentymentalne, jakie to miłe – myślę. Przecież mogła wysłać smsa, mogła się nagrać na WhatsApp, mogła zadzwonić na Skype. A ona list. Myślę, pewnie karta z życzeniami wszystkiego, co najlepsze. Odkładam szybko na bok w domu, bo podjeżdża poczta kwiatowa i w tych strugach deszczu podaje mi kosz słoneczników „na sto lat słonecznych dni” – to od Agi (naszego nieocenionego wsparcia IT dla obu marek). Dostać słoneczniki na słoneczne dni – w dniu, w którym od rana chmury płaczą – jakież to znaczące. Myślę. Znaki. Znaki. Znaki.
Urodziłam się katolickiej rodzinie, w której nie wierzy się w żadne przesądy, a w każdym razie nikt do tego nigdy się nie przyzna. Zapierałam się, że ja taka nie będę. Po reportażu w radiu (miałam wtedy z dwadzieścia lat) obśmiewałam wszystkie drabiny, czarne koty i zakonnice. Kilka lat później najpierw córce, potem synowi wsadziłam w śpiochy po pięć dolarów (i na wszelki wypadek jeszcze po 5 euro). Słabo wsadziłam, bo z tych śpiochów córce wypadły wprost pod nogi księdza, gdy polewał jej główkę święconą wodą, zmazując grzech pierworodny. (Noworodkowi. Grzech. Mam nadzieję, że te kropki mówią więcej niż mogłabym tu napisać. Wróć do akapitu o tym, że prawdą jest wszystko, w co wierzymy. Odpowiada za to twór siatkowaty). Co robię w kościele z tymi dolarami – ja śmiejąca się z panien młodych zarzucających podczas podniesienia suknię na but pana młodego? Przydeptuję. Podnoszę. Chucham. Wciskam w zasrane śpiochy. Ja.
Tych dolarów dla moich dzieci nikt już nie przysłał. Sama poszłam do kantoru i kupiłam. Ja. Sama. Ja. Rodzina w Stanach (siłą wieku i zmian politycznych w Polsce) nie przysyła już dewiz, a kult dolarowej relikwii podtrzymywałam przez zapis wzorca, że to ważne. Potem zaprzestałam. Okazało się, że nie ma takich dolarów, które by mnie ochroniły przed konsekwencjami źle podjętych przeze mnie decyzji. Przestałam patrzeć na znaki, wróżby, dobre symbole. Wiedziałam, że prawdą jest wszystko to, w co wierzymy a ja chyba przestałam wierzyć w cokolwiek. Smutna to była część życia. Potem był zakręt i jest dziś.
Życie biorę jakie jest, wszystko traktując jako znak. Jak to mówi Ewelina Stępnicka wierzę głęboko, że życie jest zawsze po naszej stronie, choć może nie być po naszej myśli. Ufam. Zawierzam. Powierzam siebie prowadzeniu. Podchodzę do ekspresu i robię nam kawę, od której nie dzieli mnie kolejka i dewizy, ale jeden guzik z napisem espresso. Za kilka godzin bierzemy ślub. Otwieram list od Marty Kaczmarski.
Otwieram list, a potem usta i oczy ze zdumienia.
Moja mama lata po domu, kręci głową z niedowierzaniem i bardzo się cieszy.
„Kochana Basiu, w dniu Twojego ślubu przesyłam serdeczności i gratulacje. Przesyłam również symboliczne dolary. Nie wymieniaj, nie wydawaj, tylko trzymaj w portfelu na znak moich życzeń. Żebyście Ty i Tomek od teraz już na zawsze byli szczęśliwi i zawsze mieli dolary przy du… Kochająca Marta”
Do małej torebki zabieram ze sobą trzy listy. Ten od Tomka, napisany po naszych pierwszych bardzo poważnych perturbacjach, ten od Marty Kaczmarski i trzeci od kursantki Sylwi Sucheckiej. Napisała go do mnie kilka tygodni wcześniej jako podziękowanie za kurs i za to, jak teraz wygląda jej życie. Te listy to dla mnie symbole. Znaki. Dobre wróżby. Cuda, w które wierzę. Wiedziałam, co jest w każdym z nich i wiedziałam, że jest to prawdziwe.
Zaraz po skromnej ceremonii ślubnej i po obiedzie (jedynie dla rodziców i naszego rodzeństwa) wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy w góry.
Zrobiłam wszystko, włącznie z tabletką nasenną, żebym to ja zasnęła pierwsza.
Ściskam,
Basia
#TuSięCzytaWPiątki

Czytając ten wpis słucham właśnie utworu Michała Lorenca. Tekst i muzyka prowadzą przez humor i luz, podziw i wzruszenie. Pięknie piszesz Basiu, pięknie wierzysz i pięknie żyjesz. Wszystkiego najlepszego, jeszcze raz …
Zjolu moja najukochańsza. Niech to życie będzie przynajmniej tak udane jak Twój drugi naleśnik. Pamiętasz, to było pierwsze zdanie, które powiedziałaś do mnie na żywo. Pierwsze małżeństwo jak pierwszy naleśnik. Może nie wyjść.
Basieńko! Przyznam, że jeśli chodzi o przesądy to znałam tylko dwa i w trochę innej formie. No może jeszcze dwa, o kominiarzy i czarnym kocie. Sama nie jestem przesądna. Ale dzięki Tobie dowiedziałam się w jak zaskakujące rzeczy wierzą ludzie. Ale nie mnie oceniać.
Cieszę się bardzo Twoim szczęściem i jeszcze raz życzę Tobie i Tomkowi jak najdłuższego wspólnego pięknego życia. I dbaj o małą dziewczynką, która w Tobie jest, jak mawia Ewelina Stępnicka. Buziaki!
Buziaki kochana, dziękuję, że tu jesteś ze mną.
Kochana Basiu, czytanie Twojego bloga, to jak czytanie kryminało-naukowo-życiowego wywiadu z Tobą. Przy dolarach wypadających pod nogi księdza uśmiałam się jak przy filmach Barei 😁
Jeszcze raz życzę Wam szczęścia, szczęścia i jeszcze raz szczęścia 🍀💗🍀💵💶💷💸
Za życzenia dziękuję. Za dobre słowa również. śmiej się na zdrowie. To ważne.
Wzruszajacy tekst Basiu.
Podobnie jak Ty kiedyś wierzyłam w przesądy i odczarowywałam złe omeny. Dziś sama wybieram sobie co jest znakiem a co nie. Dla lepszego samopoczucia wybieram tylko „dobre znaki”. A co? To moje życie i moje znaki ;)! Problem jest wtedy gdy wiem, że to znak, ale za cholerę nie wiem czego dotyczy 😉 .
Ściskam i życzę samych dobrych znaków na „nowej drodze życia”.
Aaaaaaa mam dokładnie tak samo. Moje życie – ja decyduje w co wierzę!
Chciałam napisać o tym, jak przekonania i wierzenia wpływają na nasze życie.
Ale przy listach oczy się zaszkliły.
A po ostatnim zdaniu zabrakło mi słów…
To znaczy, że nadal pazur w piórze mam i z serca płynące treści trafiają do serca. Dobrze!
Kiedy zaczęłam czytać, myślałam o wszystkich przesądach, którymi się tutaj podzielę. Naśmiałam się i nadziwiłam.
A potem doczytałam do końca i mnie zamroziło. Ścisnęło serducho, polały się łzy.
Nic już nie trzeba pisać poza tym, że człowieka nie poznaje się po tysiącach zapisanych słów. Człowieka poznaje się po ostatnim zdaniu.
Kocham Cię i wierzę, że jesteś jednym z aniołów, które pomagają mi żyć.
Tulę mocno 🙂
I ja tulę o utulam. Napisze Ci coś – a ty uwierzysz, że to prawda. Weźmiesz sobie do serca i zaczniesz w końcu kurde działać.
Czasami pisze tylko po to, by ktoś poczuł jedno zdanie. PISZ!
Wzruszyłam się, słowa „prawdą jest to, w co wierzymy”uderzyły mnie mocno w miejsca nieotulone watką, o której mówisz. Ileż takich wierzeń stoi na drodze do rozwoju, sprzedaży swojego produktu, do szczęścia, do dobrej relacji…mi kiedyś ktoś powiedział, racje ma nie ten kto ją ma, lecz ten kto wyglada na takiego, że ją posiada. A z tymi przesądami to jest jakaś katastrofa… Rude to wredne, czarny kot przez ulicę… Grosiki i cała reszta… XXI wiek, a my za spódnicami naszych matek, babek i prababek…w mentalnych zaciskach, nawet jak mówimy, że nie wierzymy to uruchamia się przestroga, a co jeśli…mam nadzieję, że nowe pokolenia uwolnią się od tego myślenia…ale dużo wody upłynie…wszystkiemu można nadać znaczenie… I podobno przypadków nie ma…ale czy aby na pewno…pozdrawiam Cię serdecznie, pozostając w nieustającym poruszeniu po pierwszej lekturze, aż nie mogę się doczekać kolejnej pozycji, bo po niej kręgosłup przynajmniej nie boli, tylko dusza trochę popłakuje, gdy musi w prawdzie stanąć… W prawdzie jurgowskiej…
Najlepszym dla nas rozwiązaniem jest własna prawda. Zawsze.Mnie Jurgi do tego nie mieszaj. Buziole kochana.
Wzruszyła mnie tabletka nasenna.
Miałam coś napisać, ale po ostanim zdaniu wszystko co chciałam powiedzieć wydaje się teraz miałkie.
Tak miało być. Płakałam pisząc to. Bardzo.
No i się pobeczałam …
Jako dziecko spotykałam się z różnymi przesądami jednak tylko poza domem. Nigdy specjalnie w te śmiesznostki (w moim odbiorze) nie wierzyłam. Gdy jednak czytam takie teksty jak Twój, mam wrażenie, że moje życie jest uboższe. Uboższe o wspólne wyczekiwania, interpretacje, marzenia (jak przy laniu wosku w Andrzejki), lęki i wspieranie się (jak przy czarnych kotach czy piątkach trzynastego) i inne emocje po zauważeniu „tych znaków”. Nie wyssałam tego z mlekiem matki i czasami w moich oczach bywa zabawne lecz gdy patrzę na rozemocjonowane panny młode lub młode mamy, pilnujące żeby nie pominąć żadnego z tych ważnych dla nich drobiazgów, robi mi się ciepło na sercu, bo przecież to wynika z troski o najbliższych i chęci bycia szczęśliwym. I wtedy się wzruszam … i płaczę … jak teraz.
Jeszcze raz najlepsze, ze szczerego serca, życzenia dla Ciebie i dla Was ❤
Joasiu! Płacz na zdrowie. Cieszy mnie to niezmiennie, bo to znaczy, że z wprawy nie wyszłam i nadal poruszam. Dla pisarki nie ma nic ważniejszego. A teraz poprawka – Twoje życie nie jest uboższe. Popatrz na to jak na wolność. Ogromną wolność i nie trzymanie się – jak to tu Ewa napisała – rąbka spódnicy matki i prababki. W 2021. Nadal.
Kurcze dziś obiad będzie spóźniony… Najpierw gorączkowo szukałam gdzie jest ten wpis, a potem siedziałam i czytałam jak wielką powieść… i chcę więcej. U mnie też zawsze trzynastka jest szczęśliwą, a czarnego kota mam w domu, a często na ramieniu bo uwielbia na Nas siedzieć. O pieniądzach w pieluchach nie słyszałam, ale wyobraźnia w kościele zadziałała. ha ha ha. Moje pierwsze małżeństwo ,wiesz tak jak u Ciebie, ale teraz twardo trwam w związku nieformalnym. Od czasu kursu relacje znacznie się poprawiły ale też moje spojrzenie na życie jest inne. Kochana Basiu każdy z nas jest tu na ziemi w jakimś celu. Ty jesteś dla nas jak Mamcia która wskazuje drogę i daje rady w trudnych chwilach. Żyj szczęśliwie Sto Lat albo dłużej i nie zmieniaj tego . Ogromne Buziole.
Ja ugotowałam wczoraj na dwa dni. Jak zawsze, kiedy siedzę z komentarzami. CHrzanić obiad. Rozrywka intelektualna też potrzebna. Ściskam, B
….dlatego jak chcę coś skomentować i wychwalać pod niebiosa piszę AMERYKA.
Bo znam „temat”z dzieciństwa.
A za mąż wyszłam 13- go offkors…na szczęście, na odwrót niż wszyscy…..
A w dzień ślubu gdy moje przyjaciółki mnie malowały i robiły włosy, moja Mama wpadła z białym do kostek futrem w stylu Cruelli – oczywiście z Ameryki i zakrzyknęła uradowana- „Agatka wio!!!Zakładaj, dobrze że się chłodno zrobiło to jest okazja na to futro!!!!
Moje przyjaciółki padły ze śmiechu, normalnie aż uklękły , ja oczywiście też…..
Futra nie założyłam ale ono mimo, że od tamtej pory minęło 13 lat , nadal wisi w szafie i „czeka”……
Basia… i zdrowia i szczęścia i błogosławieństwa🎶🎶🎶jak to się śpiewa na weselach💲💲💲
Mam dokładnie tak samo – zawsze mówię AMERYKA PANIE! Futro – znam sprawę. Moja córka dostała kiedyś futerko – sztuczne – ale jednak futerko. Syna chrzciliśmy we wrześniu. Wrzesień był ciepły i pięknie świeciło słońce. Wszyscy w prawie letnich strojach a tylko młoda – w futrze. Wszyscy próbowali jej – pięcioletniej – wybić z głowy to futro. Że ciepło. Że się spoci. Że będzie jej niewygodnie. I w końcu moja mama pyta: Amelko, ale dlaczego Ty tak bardzo chcesz iść w tym futrze???? Na co młoda odparła: bo mam! I tym zamknęła całą dyskusję.
Wspaniale bylo przeczytac Twoj blogowy teks Basiu! Z filizanka kawy w reku i maslana bula obok. Jest szosta rano w Nowym Jorku i przecieram jeszcze zaspane oczy po deszczowej nocy. Snilo mi sie…na pieniadze 🙂 Uswiadomil mi twoj tekst jaka szczeciara jestem,ze pozbylam sie tych wszystkich przesadow.Od kiedy wyjechalam z kraju wiierze w swoja prace,w swoje mysli i swoje postepowanie! Wierze w siebie i w to ze zycie ma dla mnie wszystko co dobre! i tego sie trzymajmy wszyscy! Dziekuje Ci z calego serca za to co napisalas!Dziekuje Ci ze jestes ! Pozdrawiam serdecznie!
Aaaaaa czytają mnie w Nowym Jorku! Paaaanie Ameryka! To ja dziękuję, że jesteś i czytasz! Buziole!
Przesądy są mi tak obce jak chyba nic innego, ale za to ludzie są mi bardzo bliscy.
Dziękuję Basiu szczególnie za ten fragment: Życie biorę, jakie jest, wszystko, traktując jako znak. Jak to mówi Ewelina Stępnicka wierzę głęboko, że życie jest zawsze po naszej stronie, choć może nie być po naszej myśli.
Z wdzięcznością przyjmuję to wszystko, co mi się przydarza i co mnie doświadcza. Im więcej mam wdzięczności, tym więcej dobra mnie otacza.
Jestem ogromnie wdzięczna za to, że Jesteś.
I pry ostatnim zdaniu się rozpłakałam… Szczęścia dla Was!
Basia lubię bardzo te Twoje wpisy bo są takie delikatne wewnętrznie. Mimo wszystko w tym całym biegu warto dotknąć siebie i tego czego się chce i kim się jest i poprzez kolejne doświadczenia odkrywać nowe odsłony siebie. I mam jeszcze tak, że wtedy ryczę tak z środka bo czuję, że dotarłam do siebie, tak głęboko i mnie rozpiera jakiś rodzaj radości takiej od której się ryczy. Dla mnie to o czym piszesz to trochę podobna sytuacja jak z rytuałami. One jakby towarzyszą mi jak dobrzy przyjaciele. Tak jest z choinką którą ubieramy dopiero w wigilijny poranek, malowaniem jajek tak, jak nauczył mnie tata i tylko tak. Tym, że w domu tylko świeże kwiaty. A i jeszcze jak moja córka szła pierwszy raz do szkoły to włożyłam jej do kieszonki mlecznego zęba. Taka gra. Gdy biegnie przez moją drogę czarny kot – rozważam i nastawiam czujkę, jak w filmie Matrix gdy system szwankował. Wiem, że jak jadę i mam czerwoną serię świateł to coś jeszcze jest nie tak albo to niekoniecznie dobra droga. Z tymi dolarami też się uśmiałam. U mnie tak było z klockami Lego kupionymi za dewizy. Mieliśmy jeden jedyny mały zestaw z policjantami, ale on był tak dobrze wykonany i funkcjonalny w swojej prostocie… Tak mam taki wdruk, dolarowa czekolada pachnie bardziej czekoladą.
Noszę wiec w portfelu 5 dolarów tak ku pokrzepieniu i na dobre dni. Z tym listem od Marty to mega. Rzeczywiście „znaki” zapowiadają obfitość no i nie 5 a 20:). Jeszcze raz, niech to będzie piękna droga.
Czyli nie jaa jedna z tymi dolarami. Cudownie. Jak dobrze nie być w tym samej! Dziękuję!
Jak to cudnie wiedzieć, że kogoś mózg kombinuje troszkę podobnie jak mój, albo raczej mój kombinuje podobnie jak Twój 🙂 cieszę się, że jesteś i ciesze się, z Twojego szczęścia 🙂 ps. miłością do Eweliny Stępnickiej pałam od 3 lat – ją również podzielamy ale nie dzielimy 😉
Bardzo dziękuję za Twój komentarz. Miłość do Eweliny – ogromna – serio i bardzo!
Love you too!
oh Basiu! tez lezka mi sie zakrecila na koncu. Pieknie piszesz.Jak czytam Twoje slowa, to tez Pewex mi sie przypomnial i lalka Barbi, ktora bardzo chcialam ale byla za droga bo w dolarach. A potem pare lat temu wygralam taka w konkursie spiewania, uswiadamiajac sobie, ze jak czegos nie dostalam to moze na to zapracuje lub wypracuje sobie :)Taka pierwsza mysl wtedy 13 latki. A przy okazji 13 tez uwielbiam i wierze, ze daja szczescie. W to co wierzymy nadajemy temu moc. Sciskam Cie bardzo i cudownego zycia Wam zycze!!! pisz nam, pisz!! <3 <3
Jeśli łza w oku to znaczy, że nie wyszłam z wprawy i nadal piszę od serca do serca. Tak jeśli w coś wierzymy nadajemy temu moc.
Nie wiem co napisali w komentarzach Ci, co już napisali. Nie lubię czytać, bo pod koniec okazuje się, że napisali wszystko co ja bym chciała, ale tak jako pierwsza. Więc nie czytam i pławię się w luksusie słowa, że to co moje jest pierwsze i wyjątkowe i w ogóle… choć zapewne jest takie normalne, ale głowa przecież wie lepiej niż serce 🙂
Wzajemnego szacunku, dystansu i tak samo wspólnego jak i prywatnego życia Wam życzę.. To odnośnie Waszego ślubu.
A odnośnie przesądów, wierzeń? Hm.. mam takie wrażenie, że choćbyśmy nie chcieli wierzyć w coś, to będąc w ogromnej mniejszości zostajemy zadeptani, przez tych, którzy po trochu ze strachu przed niewierzeniem w ocenie innych, po trochu z nudów, z utartych szlaków w głowie a po jeszcze trochę ze strachu aby w to nie wierzyć, bo jeśli się przestanie – no to pojawia się pustka. A gdy pustka się pojawia to siłą rzeczy „trzeba” ją zapełnić, bo ona tak głośno się tego domaga. I tu u większości i nie tylko tych z zabobonami czy wierzeniami, wyłania się ten przeklęty strach przed opuszczeniem starego i wejścia w nowe. Zabobony i wierzenia dla naszej głowy są bezpieczne, prawda? No bo, są od lat, od dziada – pradziada i jeszcze praprababki – a skoro słowo matki i ojca (dziadka, babki ) jest święte, to skoro mówi: „nie wracaj się do domu, bo to przynosi nieszczęście” – no to nie tylko słowo ale i zdanie jest święte i niedyskusyjne.. Zabobony i wierzenia są biało-czarne. Albo złe albo dobre – tylko od nas zależy co nam dadzą. Oczywiście spłynie na nas dobro (albo inaczej – nie spłynie na nas zło/nieszczęście) jeśli będziemy w nie wierzyć i działać tak, jak krzyczy w naszej głowie instrukcja ich używania… Taka to nasza natura..
Ja w nie nie wierzę, ale czasami się poddaję w całym tłumie wierzących bardziej w zabobony niż Boga i dla świętego spokoju robię coś, aby po chwili być wolnym – od ludzkiego strachu, którym zasypaliby mnie, gdybym zrobiła inaczej, niż nakazuje Tradycja, ta z Dziada i Pradziada..
Pozdrawiam 🙂 Renia.
Jakaż ciekawa jest ta Twoja odpowiedź. Często tu do niej wracam i myślę, co ona ze mną robi. DzięŻuję.
Kochaj tak,
By każde spotkanie
Było świętem,
Rozmowa – poezją
A dotyk
Prezentem.
Spraw,
Aby serce nie biło
Lecz grzało
By nie bało się
Już więcej o miłość,
I nigdy nie poczuło
Że ją właśnie
Przegrało.
Michał Matejczuk, Świeżo malowane
Piękne! Dziękuję!
Dzień dobry Basiu.
Jak mam wolny dzień sama ze sobą to wpisuję w wyszukiwanie wiadomą frazę 🙂 Więc jestem tu zaraz po odsłuchaniu wszystkich filmów z kanału Barbara Jurga (najpierw najkrótsze później najdłuższe, taką kolejność wybrałam)
Trochę się ociągałam z odpaleniem tej nowej ścieżki bo ja się czuję bardzo od Ba-ha-art i myślałam że Barbara Jurga to nie do mnie. I Przeszłam się tymi ogródkami, jako ostatnie przystanki : Propaganda sukcesu i dawno dawno temu… I miałam takie oh, momenty i flash back’i liczne. Zaskoczyłaś mnie! I stało się dla mnie jasne dlaczego chcę się uczyć u Ciebie. Nie stracę czasu na tłumaczenie, jak bardzo było mi w życiu trudno i jak na tym trudzie lepię najlepszą wersję siebie. Bo moje kłopoty w podejmowaniu decyzji o prowadzeniu działalności mają w tych trudach swoje korzenie (narzędzie terapii już w użyciu:). Wrażliwość wymaga odwagi by ją nosić-tak uważam. I po wysłuchaniu tej historii z radiem i sytuacji z życia, przed obecnym życiem, wchodzę na bloga tutaj. Wzruszam się szczerze! Tak się cieszę, że u Ciebie wciąż pali się światło <3 PISZESZ ŚWIETNIE! Książkę podałam dalej do mamy 🙂
Do usłyszenia
Pozdrawiam Ciepło Irmina