Majtki po czterdziestce.
Dzień dobry.
Przecież wczoraj był piątek! I dziś piątek! Nie wiem, czemu ten czas tak leci. Tak jak nie wiem, kiedy minęło pierwsze 18 lat mojej córki, a tu już po osiemnastych urodzinach. Pamiętam to odliczanie w szpitalu – taką matczyną matematykę życia – jak dziś, pamiętam. Wyliczyłam, że jak ona będzie miała 18 lat to ja 44. Niewyobrażalnie odległy miał to być czas, a dziś sobie tym myślę, że to ledwie mgnienie. Jakby ktoś drzwi otworzył i zamknął.
Refleksyjnie się zrobiło, a nie miało, bo ja dziś chciałam o majtkach.
Ostatnio jestem częściej u lekarza. Umówmy się, że lekarz ten jest jeden, że to taki lekarski topos, nie że zygzakiem po służbie zdrowia, czy coś. To, co słyszę to dość smutne konsekwencje życia na najwyższych obrotach, gdy człowiekowi się wydawało, że jest niezniszczalny. Inni nie są – wiadomo – ja jestem – wiadomo, ktoś przecież musi być pierwszy. Bardzo żałuję, że ta intensywna praca była pracą na rzecz innych ludzi i firm, a nie na mnie i moją firmę. Gdybym tak ciężko pracowała, ale dla siebie i na siebie, byłabym już rentierem na Marsie – to też wiadomo. Wiadomo też, że jednak nim nie jestem. I podczas rozmowy z tym jednym lekarzem pytam: „czy to jest związane z wiekiem?” – na co w odpowiedzi dostaję słaby uśmiech i zdanie (kocham za to tę kobietę) – „Pani Basiu, to jest związane z upływem czasu”. Kocham ją, bo na moje pytanie nie odpowiedziała: TAK, to jest związane z wiekiem – od razu człowiek starszy – tylko ominęła wyraz „wiek” zastępując go „upływem czasu” a „upływ czasu” nie brzmi już tak dołująco. „Upływ czasu” jest jak fraza wyrwana z powieści, a powieści wszystkim czytającym kojarzą się zawsze dobrze. Czytanie = relaks.
Mnie do relaksu jednak dalej niż daleko, bo trzeci wielki projekt, który zaplanowałam na ten rok, jest nadal w powijakach. (Pierwszym była aplikacja licząca czas i pieniądze wszystkich kreatywnych twórców). Trochę mnie to drażni – już czerwiec – wg moich wyliczeń, powinnam już delikatnie zbliżać się do mety. Zwrot „zbliżać się do mety” jest zwrotem orientacyjnym. W moim rozumieniu oznacza to zobaczyć gdzieś daleko na horyzoncie majaczący w oddali napis „META”, a nie że już za rogiem – finisz. Ale jednak nic mi nie majaczy – a jedynie mam wizję, że wszystko szlag trafi. To ostatnie to też jest etap. Jak mam rozgrzebany duży projekt to zawsze w połowie padam na pysk i myślę sobie „p*dolę – nie robię”, ale potem jednak robię. To dlatego wiem, że to tylko etap. Trzeci wielki projekt wymaga ode mnie bycia w stałym kontakcie ze sporą grupą osób, która sprawdza moją pracę. Tak sobie to wymyśliłam, że ja wymyślam, a inni mnie sprawdzają, czy aby na pewno wymyśliłam dobrze i po drodze się nigdzie nie rąbnęłam. Nadal nic nie mogę powiedzieć, więc niech wystarczy jedynie to, że od rana do wieczora siedzę przy komputerze i rozkminiam rzeczywistość, czyli wymyślam i wymyślam i wymyślam. I aż nie skończę, nie wrócę do malowania, bo z moją potrzebą kończenia wszystkiego, co rozpoczęte – aż nie skończę trzeciego projektu – po prostu organicznie nie mogę.
Ten trzeci projekt wymusza na mnie trochę mniejsze zaangażowanie w wysiłek fizyczny. To liczenie kroków, które widzisz na relacjach na Instagramie – dziennie minimum 10 000 – to kropla w morzu potrzeb mojego, lubiącego sport ciała. A jak się ma 44 lata (do sierpnia jeszcze 43) i siedzi się po 10 godzin przy komputerze, a do tego siedzi się niemal w bezruchu, bo jak rozkminiam i zapisuję moje rozkminy, to jestem jakby w innym wymiarze, więc zapominam, żeby się ruszać – to człowiekowi idzie w dwie rzeczy. W kręgosłup (właśnie nakleiłam plaster, bo już nie wyrabiam) i w cztery litery. Rozpieszczona doskonałą przemianą materii i tym, że autentycznie lubię się ruszać, oraz tym, że wolę kwaśne niż słodkie, utrzymywałam zawsze wagę pozwalającą na rozmiar 34. Przemiana materii owszem została, ale przestałam się ruszać. Kiszone ogórki też gorzej mi wchodzą przy pisaniu na klawiaturze, (bo co potem z tymi palcami), więc wjechała czekolada z orzechami, że niby lepiej na mózg. I to był błąd, który teraz próbuję rozwiązać. A że lubię rozwiązania szybkie i bezproblemowe, to pomyślałam o majtkach modelujących, które ostatecznie kupiłam.
Nie wiem, co sobie wyobrażałam klikając: „kupuję i płacę”, no ludzie nie mam pojęcia! Chyba coś na kształt zgrabnej foczki. Myślę, że chciałam oszukać system i za 39,99 pokazać (sobie najbardziej), że znów jestem niezniszczalna – inni nie są – ja jestem wiadomo, (ktoś musi być pierwszy). Wszyscy zaczynają po czterdziestce przybierać, jedni więcej inni mniej, ale zaczynają – ja na pewno nie, mnie to ominie. Wszyscy zaczynają przybierać na wadze, kiedy więcej się kalorii pochłania, niż człowiek zużywa. Wszyscy tak – ja na pewno nie – mnie to nie może dotyczyć, przecież mam doskonałą przemianę materii. I wreszcie wszyscy, którzy przestają się ruszać prędzej czy później dostaną za to od ciała – wszyscy tylko nie ja. Mnie się na pewno uda wyślizgnąć statystykom, przecież ja generalnie sportowa dziewczyna jestem. A teraz nie mogę nabrać oddechu, tak bardzo mnie boli kręgosłup. (Człowiek to jednak głupi jest – tak sobie wzdycham).
No więc przyszły te majtki i rzuciłam się na nie jak głodny pelikan na ryby. Założyłam. Cóż… Majtki jak majtki. Zaczynają się tam, gdzie wszystkie, ale kończą pod pachami. Nie, nie wyglądam atrakcyjnie. Nie, nie wyglądam nawet trochę jak tamta ja sprzed „trzeciego dużego w tym roku projektu”. Wyglądam w nich jak ciężarną foka wbita w lajkrę na chwilę przed występem w cyrku. A że zwierząt w cyrku nie lubię i w cuda nie wierzę, wróciłam wczoraj do uprawiania sportu. Przez plecy nie mogę na pełne obroty – ale wróciłam. Tyle ile mogę. Tak jak mogę. Na tyle na ile mnie teraz stać. Stać mnie też na kolejne majtki, ale te u mnie nie działają tak, jakbym chciała. Ciężarne lochy na bagnach są zgrabniejsze niż Jurga udająca, że wymyka się statystykom, więc czas się pogodzić z tym, że jestem – jak wszyscy – typowa, choć oczywiście – jak wszyscy – jestem też jedyna w swoim rodzaju.
Ty też!
A skoro wróciłam do sportu, to i czas na to, by wrócić do naszych spotkań LIVE – już jutro po 9:00 na Facebooku i INSTAGRAMIE. Na żywo. Pogadamy trochę o zmianie dnia i terminu tych spotkań albo o tym, by wszystko zostało jak jest.
Ściskam Cię,
Basia
#TuSięCzytaWPiątki
ps. Czekam na Twój komentarz. Dziękuję!
Dzięki Basia, za kolejny pełen życiowych doświadczeń wpis. W tym roku „stuknęła mi” 45, dzieci odchowane i mnie tak jak ciebie dotknęła „strzała upływu czasu”. Do tego doszła mi w pakiecie menopauza i niesamowicie gorące wręcz wulkaniczne z ciała wybuchy które kompletnie nie mają powiązania z chęcią do współżycia. Bardzo budująco powiedziała mi moja doktor od spraw „dowcipnych” (…) witam na nowym etapie życia, proszę się zaprzyjaźnić z tym co przyszło. I tak każdego dnia ciało daje mi nowe wyzwania, bywa że bez wychodzenia na saunę robię się cała mokra,a zaraz po oblewają mnie zimne wodospady. Przychodzą chwile że przeszywa mnie od stóp do czubka głowa gorące źródło energii, które przenika całe moje ciało, zatrzymuje się w głowie i po jakimś czasie daje spokój. Początkowo przy takich „atakach” miałam chęć najzwyczajniej wyjść z siebie bądź cofnąć czas:))) lecz to jest poza naszym ziemskim wymiarem. Z pomocą przyszła mi czerwona koniczyna, wyciągi z której łagodzą dolegliwości, a ja im bardziej to akceptuje tym lżej to przechodzę. Dostrzegłam że warto doceniać to co przynosi nam życie w danym okresie, bo bycie kobietą to niesamowicie wspaniały czas i chrzanić boczki które pojawiają się z upływem lat, bo inna przemiana materii, i majtki które tylko w reklamie sprawiają iluzje że dadzą nam znów możliwość bycia cielesną pięknością. Boginia we mnie pozdrawia Boginie w Tobie ))i(( Kobiety chciałam napisać ,że w majtkach i bez jesteście fantastyczne, pamiętajcie proszę o tym i patrząc w poranne bądź wieczorne Lustro dostrzegajcie swoją kobiecość i niesamowitą moc oraz inteligencję i to co jest w Tobie unikalne wręcz nie do skopiowania. Dziękuje Basiu że piszesz, za każdym razem maluje mi się banan na ustach jak czytam twoje słowa. Pozdrawiam was tu z całego serca i warto robić swoje pomimo upływającego czasu, bo każdy etap życia jest niepowtarzalny i dający nam szanse na sukces.
No widzisz – pięknie napisałaś – a mnie się ciśnie na usta – to już? ie, że żal jakiś straszny, tylko zaskoczenie, że to już. Już takie historie słyszałam i za każdym razem myślę – to już? Dlaczego nie cieszymy się tym, co jest , takie jakie jest, wtedy kiedy jest?
????
Ło pani, a co to będzie po 50-tce …
Ubawiłaś mnie tymi majtasami 🙂
Pozdrawiam!
Po 50tce życie staje się nieco zabawniejsze. Po dwóch już całkiem zabawne. Przynajmniej ja tak reaguje ba alkohol.
??…ja tak od trzech lat już prawie …w grudniu 53 ml legalnie…No czasem to nawet sama z siebie mam ubaw?…I wszystko można zrzucić na „klimę” , bo wtedy mózg też mocno się potrafi przegrzewać…Do setki jeszcze trochę czasu „upłynie”…
Damy radę, bo dajemy radę. Ubaw z samej siebie dobra rzecz. Mnie ratuje życie (psychiczne) czasami.
Też kupiłam kiedyś takie na wesele…dobrze, że pod spodem miałam normalne?…po pierwszym tańcu z małżonkiem zrolowały się i spod pachy opadły na brzuch robiąc imitację pięknych fałd tłuszczyku…Nawet moje oryginalne fałdki nie wyglądały tak imponująco….Wyrzuciłam ten wynalazek…?
Ja też kocham czekoladę z orzechami …a sport …hmmm…
No ale to ja prawie 10 lat starsza jestem…?…Yyy…a w głowie to mam 25 często, bo synową mam w tym wieku i mi się udzieliła jej energia…tylko nie nadążam?…Chyba sprawdzę, czy jeszcze nie zapomniałam jak się rowerem jeździ jako kierowca?…
Dzięki za ten tekst?…tzn., że ja też jestem” normalna”…
Basiu serdecznie dziękuję za tent wpis. Kilka lat więcej niż Ty i praca siedząca 10 godz. dziennie to dla mnie problemy z kręgosłupem i sztywniejące stawy. Ciepło się zrobiło i chciałoby się na rower, czy długie spacery, a tu doooooopa nic z tego, bo kondycja nie ta i stopy płaczą. Ale się nie poddajemy, rehabilitacja już zaklepana, rower poszedł w ruch a i dla stóp coś znajdę 🙂 Boczki też są niestety, ale co zrobić drugą J.Lo to ja już chyba nie będę 😀
A po 60tce… Chcesz pogadać…
Fajnie, że wróciłaś.
Do jutra! Pozdrawiam
Polecam książkę „Nasz zwodniczy optymizm” Tali Shalot – naukowo (ale po ludzku) o tym jak to wierzymy w niektórych kwestiach, że „mnie to na pewno nie spotka, to innych tylko zło spotyka”, mimo że jednocześnie możemy być defetystami w wielu innych kwestiach. Tak a propos statystyk. Gdyby one się opierały na naszych wierzeniach, to by cała statystyka umarła 😉
Dokładnie. A tak umierają tylko statystycy ???
„Nigdy w życiu!” – pomyślałam ja, dwudziestoparoletnia, na widok jednej z menadżerek, która przyszła na bal pracowników „międzynarodowej korporacji” w obcisłej kiecce, a pod nią rysowały się modelujące majtasy. I rzeczywiście wyglądała tak, jak to odpisałaś. Dlatego sobie solennie obiecałam, że ja takich nigdy nie założę. Dziesięć lat później wybierałam sobie takie majtasy, koniecznie bezszwowe, na obronę swojego dyplomu z malarstwa i pracy magisterskiej. Bo kupienie majtasów było tańsze, niż kupienie nowych spodni, a jako bezrobotna, bez grosza przy duszy, bo wszystko wydałam na materiały plastyczne, przyszła magister sztuki, chciałam wyglądać elegancko. I chciałam wcisnąć się w za ciasne spodnie.
Życie jednak zaskakuje.
Bardzo!