fbpx

Nic Ci się w życiu nie udało!

lut 5, 2021 | #TuSięCzytaWPiątki

Dzień dobry! 

 

Śnieg stopniał, a zamiast białego puchu z nieba leci bura woda. Lubię deszcz, ale kolejny dzień po rząd pełen wyłącznie odcieni szarości to dla mnie za dużo. Zależna od światła i zmian pogody zwalniam w kołowrotku jak chomik. Bo jestem trochę jak chomik.  Mam swoje akwarium, w którym żyję, swój własny kołowrotek zdarzeń, no i lubię zbierać „na zapas”. A w dni takie jak ten wysiadam na peronie „lenistwo” i idę spać w trocinki. W każdym razie chciałabym tak zrobić. Kłopot w tym, że się nie da. No właśnie — da się — czy się nie da?

Teoretycznie prowadząc własna firmę to ja decyduję, kiedy pracuję, a kiedy nie. Teoretycznie mogę wstać od biurka i powiedzieć — koniec na dziś. A jednak siedzę i dłubię, bo wiem, że moja leniwa głowa uwielbia odpuszczać i jak jej na to pozwolę, to zrobi mi się z tego nawyk. Żyję ze sobą pod jednym dachem wystarczająco długo, więc i znam siebie na wylot. Uwielbiam lenistwo, kocyk, czytanie kolejnych książek, malowanie obrazów bez pośpiechu, życie bez jakiejkolwiek presji. To taka Nibylandia. Niby coś robię, a czas jednak przecieka przez palce. Co do zasady nie ma w tym nic złego, o ile oczywiście akceptujemy taki stan rzeczy (takie życie) wraz z jego konsekwencjami. Ja nie akceptuję. Budzę się po jakimś czasie takiego dryfowania i marudzę, że mogłabym to, mogłabym tamto, a ja nadal w trocinach. Zmęczona tym swoim marudzeniem podjęłam decyzję, że choć lubię się lenić jeszcze bardziej lubię poczucie spełnienia i skutecznego działania. To dlatego w dni takie jak dziś — robię. Może trochę wolniej. Może mniej, ale jednak robię.

 

Pomaga mi w tym utarty schemat działania. Dokładny plan, w którym mam ułożone, niemal godzina po godzinie co, jak, dlaczego. Nazywam to planem lekcji, choć nie ma nic wspólnego ze szkołą (chyba że życia). Wrzucone mam tam zajęcia przedpołudniowe, gotowanie obiadu jako zaplanowaną aktywność, jogę, fitnes, pracownię w poszczególne dni tygodnia jako grafik z góry ustalonych aktywności. Przychodzi środa, godzina 17:00.  Jeśli wtedy nie wejdę na bieżnię, nie wejdę na nią w ogóle. Moje okienko kończy się o 19:00. O 19:30 syn ma trening. 

Treningi są cztery razy w tygodniu. Rodzić dziecka — sportowca wie, że prędzej piekło zamarznie, niż dziecko samo zrezygnuje z treningów. Trening jest świętem. Trening jest nagrodą dnia. Trening jest ważny, a trener jest bogiem. Choćbym ryła nosem po ziemi, tu nie ma zmiłuj się.  Dostarczam ludzki towar w postaci 13-letniego Wojtka na halę sportową i wracam do domu, bo właśnie zaczyna się moje 2-godzinne okienko dla: prania (jeśli trzeba), sprzątania (jeśli to konieczne), lub pracowni (jak to co wcześniej już ogarnięte). Potem znowu parking pod halą i czekam na najbardziej szczęśliwego człowieka pod słońcem (albo przynajmniej w pasie południowej Polski). 

Zanim doszłam do planu dnia, oszukiwałam sama siebie. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, by przekonać (również samą siebie), że plany są do kitu. Że zabierają mi to, co we mnie najcenniejsze. Spontaniczność. Kreację. Wolność. Zabierają mi  tu i teraz. Potrzebowałam wielu lat złoszczenia się na to, że inni są po drugiej stronie rzeki, a ja nadal w okopach, albo raczej w rowie. Paradoks tej sytuacji polegał na tym, że z jednej strony trzymałam się kurczowo spontanicznego działania, a z drugiej chciałam być tam, gdzie są ludzie, którzy żyją zgodnie z planem. Wchodziłam więc w ofiarę, marudząc o tym, że pewnie im się udało, że pewnie ktoś im pomaga, że pewnie oni mieli inny start i warunki brzegowe niż ja — i za cholerę nie łączyłam tego w głowie z innym sposobem (niż mój) funkcjonowania. Basia, biedny żuczek, na skraju łąki o nazwie: „jestem wolna i spontaniczna”. Zmęczyłam się sama sobą. Stanęłam na rozstaju dróg. Na moim albo—albo. Albo wyjdę z rowu— albo w nim zostanę, ale przestanę narzekać. Inaczej zgorzknieję i tyle z tego będzie. 

Spontaniczność jest piękna i jest jak nałóg. Bardzo trudno się z nią pożegnać. Kusi. Mami. Pociąga. Jest jak nieuczciwy kochanek — obiecuje wiele, by znów nie dotrzymać danego słowa. Plany nie są ani romantyczne, ani pociągające, ale pozwalają mi wyciskać z dnia zdecydowanie więcej niż spontaniczne działanie. Wolę siebie spełnioną — niż tę, która siedzi w rowie. Wolę siebie, która się potyka, bo plan się rozjeżdża, ale jednak ten plan jest — niż tę która w porywie endorfin rzuciła się na nowy projekt. Endorfiny są super. Nowy projekt jest super. Codzienny, zaplanowany trening NIE JEST SUPER, ale to on przynosi efekty. Przynajmniej mnie. Jeśli wolisz na spontanicznie i równocześnie akceptujesz tzw. dobrodziejstwo inwentarza, czyli wszystkie negatywne aspekty spontanu — to jesteś szczęściarą albo szczęściarzem. Ja nie akceptowałam. Miałam w sobie wiecznie toczący się konflikt, który mnie mocno spalał. Rozwiązałam ten konflikt, zmieniając tylko jedno wyrażenie, które często słyszałam. Zwrot, którego sama nagminnie używałam został wpisany na listę wyrazów bardzo szkodliwych.

 

Trzynaście do dziesięciu – mówi mi Wojtek, wsiadając do auta. Uśmiecha się tak, że nie mam wątpliwości, że 13 było dla niego.  Od czasów, gdy jako 5-latek grał w piłkę nożną, a jego drużyna dostawała wciry w guście 34:0 (!) minęło wiele lat. Tam nauczył się przegrywać. Na tenisie stołowym uczy się odpowiedzialności za wynik. Więc wsiada do auta i mówi, mamo udało mi się dziś wygrać! A ja do niego — nic Ci się nie udało. Udało mi się !!! – mówi i chce mi to wytłumaczyć, bo myśli, że nie zrozumiałam. Przerywam mu i ryję w głowie rodzicielskim dłutem wpływu. Kituś nic Ci się nie udało. Ty to zrobiłeś!  Każdym treningiem. Każdym dodatkowym spotkaniem. Każdą wcześniejszą przegraną, z której wyciągnąłeś wnioski. 

 

Zwrot „udało się / nie udało się”  jest bardzo pokrętny. Kiedy słyszymy, że coś się „nie udało” czujemy się lekko rozgrzeszeni. To nie my. To los tak chciał. Takie były okoliczności przyrody. Jakże lubimy ten zwrot — rozpuszcza on odpowiedzialność za to co się stało, nie wskazuje też na to, co można zrobić, żeby w przyszłości było inaczej. Na przykład zdanie: „nie udało się wygrać” — oznacza, że przeciwnik był lepiej przygotowany. Mówiąc „nie udało się” nie wnioskujesz. Mówiąc:  „byli lepiej przygotowani” dajesz swojemu mózgowi tezę do przyszłego wnioskowania (trzeba się lepiej przygotować). Podobnie jest z tym: „udało się”. Jeśli będziesz ciągle powtarzać, że życie ci się udaje – odbierzesz sobie siłę sprawczą, bo życie się robi. Życia się nie udaje. Poczuj moc tych słów. Kiedy ktoś pochwali to, co robisz. Nie reaguj: „ach… udało mi się”. Podziękuj i dodaj — zrobiłam to! Zrobiłem to! Poczuj też opór jaki będzie się pojawiał w Tobie przez taką zmianą. A potem zacznij działać.

 

Ostatni akapit jak zawsze dla ciekawych zagadnień marketingowych. Działania marketingowe – bez znaczenia czemu służą – muszą być jak treningi tenisa. Jeśli chcesz wygrać mecz, a z czasem cały turniej, nastaw się na wiele żmudnych, powtarzalnych i cyklicznych treningów, które z czasem doprowadzą Cię do takiego momentu, w którym konsument wie, że w środę o 19:30 można z Tobą zagrać na hali, bo właśnie wtedy trenujesz. Ty wiesz, że na Ba-Ha-Art, czyta się zawsze w piątki. Tygodniami wstawiałam hszatag o czytaniu pod długimi postami w mediach społecznościowych. Wypracowałam tym treningiem świadomość w moich odbiorcach, że newsletter jest w piątki i warto go czytać.
UWAGA. Wprowadzanie zbyt wielu oznaczeń cyklicznych, niestety nie przyniesie pozytywnych skutków. Podobnie jak wprowadzenie wielu zmian nie zostanie udźwignięte przez nasz mózg. Wybierz jedną rzecz, do której chcesz przyzwyczaić Twoich odbiorców. Zbuduj komunikację do tego, a potem to rób. Konsekwentnie. Cyklicznie. Do znudzenia. Zapewniam Cię, że pierwszą osobą, która się nudzi jest matka wioząca dziecko na trening a nie sam odbiorca Twoich komunikatów. To Tobie się wydaje, że już wszyscy o czymś wiedzą, bo ty tym żyjesz 24/7, trzeba wielu tygodni wdrażania tego samego komunikatu, żeby nasi klienci wiedzieli, co sprzedajesz, komu sprzedajesz oraz to, że #TuSięCzytaWPiątki.

 

 

Ściskam, 

Basia

#TuSięCzytaWPiątki

 

 

Obejrzyj 20 minut webinaru o „Planowaniu dla multiinstrumentalistów” – czyli o tym dlaczego nie realizujemy tysiąca naszych pomysłów? Dlaczego zasady planowania na nas nie działają?  I najważniejsze! Jak działać, żeby korzystać z naszej multiinstrumentalnej głowy i nie dać się ponieść przez nią na manowce. Czy to w ogóle możliwe? Tak. Od 11 lat prowadzę firmę, zarabiam, działam, tworzę. Zobacz jak. 

Cały webinar trwa 2:12 minut i jest już dostępny w sklepie. KLIKNIJ TUTAJ.