Trudny dzień. Trudni ludzie.
Dzień dobry.
Piątek. W końcu piątek. Po trudnym dla mnie tygodniu i chyba ekstremalnie trudnym czwartku w końcu dobiegłam do piątku. Nie chodzi o pracę. Nie świętuję piątków ze względu na to, że kończy się tydzień zwany roboczym. U mnie piątek, piąteczek, piątunio oznacza jedynie to, że zmieniam rytm, a jeśli tydzień wyglądał jak ten obecny, to piątek jest dla mnie jak Sylwester, a sobota jak Nowy Rok. Taki rytuał, że coś słabego się kończy i tu oto jest szansa, że zacznie się coś lepszego. Coś w guście: ok, było trudno, ale mamy nowe rozdanie. I to rozdanie jest dziś. W zasadzie to rozdanie zaczęło się wczoraj. Podczas wieczornej kolacji moja córka powiedziała na głos, że jest ze mnie dumna.
Kiedy „już za chwilę osiemnastolatka” mówi głośno, że jest dumna z matki, to albo chce coś tym sobie załatwić, albo świat się skończył i trąby anielskie ogłaszają właśnie początek zbawienia poprzez oświecenie. Zapomniałam już o czasie, kiedy to kilkuletnie rączki rzucały się na moją szyję z błogim „mamuniu kocham Cię”, lub „mamuniu, jaka ty jesteś mądra”, „mamuniu, jaka ty jesteś piękna”, „mamuniu ty to wszystko potrafisz”. Przywykłam natomiast do czasu, w którym średnio się znam na czymkolwiek, a już na pewno nie na polityce, relacjach międzyludzkich, sprzątaniu i ekologii. W to ostatnie zresztą to ja się znam najmniej. Jak więc słyszę, że latorośl jest ze mnie dumna, jak każda rasowa matka, włączam czujnik ruchu i widzenie peryferyjne zupełnie tak jak włączałam go wtedy, gdy w dziecięcym pokoju, dekadę temu zapadała złowróżbna cisza. Bo cisza w dziecięcym pokoju zawsze jest i wymowna, i znacząca, i zazwyczaj wymaga później długiego sprzątania albo wizyty na SORze.
Moja „już za chwilę osiemnastoletnia” córka, rozwinęła temat opowiadając historię całego dnia, w którym waliło się na moją głowę masę nieprzyjemnych spraw i rzeczy. Opowieść tę kończy tym, co wydarzyło się tuż przed 20:00, czyli streszcza prawie nasz wypadek samochodowy. Prawie – bo do wypadku nie doszło. Przed kraksą uratowało nas tylko to, że jechałam drogą, którą znam i wiem, że w tym miejscu lubi być groźnie oraz to, że całą sobą w tym miejscu jestem na lusterku wstecznym. W skrócie – auto za nami jechało zbyt szybko. Wyhamowałam do zera i zjechałam na lewy pas, unikając wbicia się drugiego auta w nasz bok. Błąd popełnił kierowca auta za nami. Rozkojarzenie, koniec dnia, zmęczenie, może niekorzystny biomet. No cokolwiek – zdarza się – a rolą nas, kierowców jest zachowanie ostrożności i ograniczonego zaufania do innych na drodze. Stoję więc, a właściwie siedzę w tym naszym aucie, a obok z piskiem zatrzymuje się ten drugi samochód. Siedząca w nim kierowniczka, na oko z 15 lat starsza ode mnie, drze się niemiłosiernie, pukając w czoło, gestykuluje z dużą ilością użycia środkowego palca, nazywanego przez młodzież „fucking finger”. Z ruchu warg odczytuję ogromną ilość słów postrzeganych jako dalece nieparlamentarne, a z ilości śliny na szybie wnioskuję uniesienie wewnętrzne zdecydowanie powyżej przeciętnego. To ona się zagapiła. To ja ochroniłam nas obie przed kraksą. To ona się drze, uzmysławiając mi, że wszystko to moja wina.
„I wtedy mama z tym swoim uśmiechem patrzyła na tę panią prosto w jej oczy i nawet nie drgnęła” – kończy opowieść córka – „mamo jestem z ciebie dumna, zachowałaś się jak lider”.
Zachowałam się tak, bo to jedyne moje zachowanie, które mam na stałe wbudowane w oprogramowanie mojego mózgu, kiedy się boję. Coś pomiędzy martwym oposem a uprzejmym i wytresowanym pudlem. Coś pomiędzy „odejdź ode mnie” kotem a papugą w sklepie zoologicznym, która przekrzywia głowę i patrzy. I idę o zakład, że kiedy tak przekrzywia i patrzy, to myśli po hiszpańsku Que? Co?
Moja „już za chwilę osiemnastoletnia córka” widziała w tym siłę i opanowanie a ja rozpacz i strach przed ludźmi. Wykorzystałam tę historię, żeby pogadać z dziećmi – tak to jedna z tych kolacji, kiedy matka włącza nawijkę zachęcającą do dyskusji akademickich, o których oni jeszcze nie mają pojęcia, ale już je uprawiają z nami przy stole. Zaczęłam się głośno zastanawiać, kiedy to się dzieje, kiedy nadchodzi ten moment, i dlaczego on w ogóle nadchodzi, że zaczynamy zachowywać się jak ta pani.
Prowadzimy bardzo otwarty dom. W pokojach dzieci przesiadują rówieśnicy, którzy są u nas zawsze mile widziani. Normą jest/są „cudze dziecko/dzieci” na obiedzie czy kolacji. Lubimy patrzeć na to, jak rosną, rozwijają się, zmieniają. Przekształcają się z małych przedszkolnych pączków w piękne i mądre kobiety przygotowujące się do matury. Z szybkich jak porshe pędziwiatrów z piegami na nosie w smukłych nastolatków, z którymi można już zamienić kilka mądrych zdań nie tylko budowaniu wieży w Mincraft’cie. Bardzo lubię znajomych moich dzieci. Te relacje się oczywiście zmieniają, nie wszyscy przedszkolni towarzysze dotrwali w przyjaźniach do liceum, ale wszyscy, którzy odwiedzają nasz dom to przemiłe, mądre, rezolutne dusze z różnych domów i rodzin. I ja wczoraj zadaję głośno pytanie, KIEDY TO SIĘ DZIEJE, kiedy z tym fajnych dzieci – nastolatków – ludzi – wyrastają kobiety, które drą się na panią pedagog w poczekalni Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. To przygoda z wczoraj, godzina 8:00 – było mi wstyd, kiedy tego słuchałam, a nie dało się nie słyszeć, bo ta drąca się kobieta potrzebowała być widziana i słyszana w promieniu 100 km.
Kiedy z tych rezolutnych, grzecznych chłopców (i na skutek czego) wyrastają kurwujący na cały regulator mężczyźni, którzy zastraszają leżącego na asfalcie starszego pana z rozbitą głową.Przygoda z wczoraj, godzina 16:00 – około 30/40- letni mężczyzna potrącił samochodem rowerzystę, starszego pana. Karetkę wezwali przechodnie, nie ten, który potrącił. Ten, który potrącił darł się i wyzywał i groził, że monitoring, że jeszcze popamięta, że się ciul nie wypłaci. Bałam się. Cała w środku się bałam, jakby ktoś krzyczał na mnie. Ten pan na rowerze to mógł być mój tata. Albo Twój. Pewnie też się bał.
Kiedy to się dzieje, że z tych fajnych psiapsi, co to wylewają łzy przy naszym kuchennym stole, bo chłopak rzucił jak gorący kartofel świeżo wyjęty z ogniska, no rzucił na maksa i teraz chodzi z Zuzką, z maturalnej klasy – kiedy ???? wyrastają babsztyle, wpychające Ci wózek w pupę, nie mogąc się doczekać przy kasie na swoją kolej do wykładania zakupów na taśmę. A taśma, jak wiemy, jest ograniczonej długości. Jeśli wykładam coś na nią ja – to czyjeś zakupy już się na niej nie zmieszczą. Przygoda z wczoraj godzina 14:00 – Lidl – dziś już wiem, że na prawym pośladku i udzie skutkiem uporczywego walenia mnie wózkiem, mam gigantycznej wielkości sińce i taki ból, że z biegania dzisiaj to raczej nici. Do tego mam wspomnienia stękania, sapania, popędzania i głośnego komentowania mnie ogarniającej zakupy, że muszę być niedoruchana, że tak wolno mi idzie. To ostatnie wywołało zresztą uśmiech na twarzach wielu osób w kasach obok. A ja tylko czekałam, aż ta pani przede mną, kobieta w zaawansowanej ciąży skończy wykładać swoje zakupy. Ona też usłyszała o dzieciorobach i 500+, było z nią jeszcze 3 małych dzieci i nikogo do pomocy. Znam wiele kobiet z czwórką a nawet piątką dzieci – są wykształcone, prowadzą firmy, nie potrzebują zasiłku – ale dziś będą wrzucane do jednego worka przy kasie w Lidlu z tymi, którzy nie mają innego pomysłu na życie jak tylko życie z zasiłku.
Kiedy to się dzieje? Kiedy się dzieje ta zmiana, gdy z koleżanki, która wspiera i pomaga, z koleżanki którą i Ty wspierasz i pomagasz w jej biznesie – nagle przed Tobą wyrasta człowiek, który z Tobą nie rozmawia, niosąc w sobie jakieś żale, bo raz powiedziałaś stop. Raz stanęłaś po swojej stronie. Przygoda z wczoraj 12:00 – usiłuję się włączyć do ruchu w miejscu totalnego korka. To takie miejsce w małym mieście, gdzie wszyscy jeżdżą zawsze na zasuwak. Tylko tak możemy nadać jakąkolwiek płynność w tym ruchu ulicznym. Ruchu, który tu jednak stoi. Przychodzi moja zasuwkowa kolej, ale ona nadjeżdża i widząc mnie – widzi, bo przecież patrzy na mnie – ja mówię cześć a ona jak zawsze nie odpowiada – blokuje mi włączenie do ruchu sama stojąc nadal w korku. Niczego tym nie zyskała. Utrwaliła w sobie tylko ten zacisk. A we mnie utrwaliła niechęć do wchodzenia w relacje. Kilka lat wspólnego marszu przekreślone przez jedną rzecz. Możesz teraz domniemywać, że to mogła być jakaś gruba sprawa ważna dla tej osoby, a ja to umniejszam, żeby się wybielać. Pewnego dnia poprosiłam ją, żeby nie obgadywała przy mnie innych ludzi, których znam i ich lubię. To jest ta wielka rzecz, przez którą, gdy mówię cześć – dostaję zawsze plaskacza milczeniem w policzek.
Kiedy to się zmienia w ludziach?
Kiedy z fajnego rzutkiego nastolatka, który to chce pomagać, a w wypracowaniach na języku polskim opisuje idealistyczne ścieżki zachowań bohaterów z lektur, kiedy ??? pytam się kiedy ???? z tego naprawdę dobrego człowieka rodzi się furiat, który niszczy swoimi komentarzami towarzyszącą mu w poczekalni gabinetu lekarskiego żonę. Przygoda z wczoraj, godzina 19:00. Kobieta co chwilę jest rypana jakimś ciętym tekstem. Gdy ona patrzy na niego wymownie, on oczywiście dodaje to sakramentalne, „no przecież żartuję, to żart był, na żartach się nie znasz? Po godzinie takich dołujących tekstów wszyscy już są zmęczeni i mają dość – nie tylko czekaniem na wizytę u lekarza, ale i tym człowiekiem. W końcu ktoś się odzywa i prosi natręta, żeby już dał tej żonie spokój. I wtedy klasyk – żona odpala pocisk ziemia powietrze i staje w obronie męża-kata każąc (paradoksalnie swojemu wybawcy) iść tam, gdzie wzrok nie sięga. Nie mogła inaczej – gdyby się zachowała inaczej, w domu byłaby kara.
Ten czwartek to był trudny dla mnie dzień. Zasypiałam z tymi wszystkimi historiami poruszona dumą mojej „już za chwilę osiemnastoletniej” córki – dumą z zachowania, które dla mnie oznacza strach i stupor. Nie wiem, jak mogłabym się zachować inaczej? Nie wiem, jakie zachowanie mogłoby być inne, lepsze? Nie wiem, czy ktoś w ogóle wie? Może trzeba było inaczej – tak jak tamci – oni? Gdybym weszła w krzyki i awanturę tak jak ta plującą się kobieta w samochodzie – pokazałabym siłę. Gdybym nawtykała temu mężowi w poczekalni – pokazałabym siłę. Gdybym spacyfikowała wrzeszcząca babkę w poradni psychologiczno – pedagogicznej, pokazałabym siłę. A ja z martwicą w tym moim spokojnym półuśmiechu mam tylko jeden cel – przetrwać. I tak z tym idę od wczoraj, chociaż moja „już za chwilę osiemnastoletnia” córka powiedziała na końcu do syna – „mama pokazała, że ma moc!”. Nie uspokoiło mnie to w moich pytaniach.
Analogiczne historie przeżywam w kontaktach biznesowych. Ludzie z tych fajnych i raczej tych z ideałami zamieniają się w głodne krwi rekiny (niekoniecznie dużego biznesu). Pamiętam wspólne studia marketingowe albo jakieś kolejne certyfikaty badawcze. Poznawane przez nas narzędzia marketingowe i ich moc oddziaływania były dla nas niejednokrotnie przerażające. Gadaliśmy wtedy podczas przerwy na obiad, że tym a z tym to trzeba ostrożnie. Że to a to może być nieetyczne. Że taki a taki zabieg, choć służący wzrostowi sprzedaży, odbywa się kosztem nieświadomego odbiorcy. Z pytaniami tymi zwróciliśmy się do jednego z wykładowców – praktyka, właściciela dwóch sporych firm – dziś mojego wieloletniego branżowego przyjaciela. Powiedział nam wtedy, że zasada jest taka, jeżeli coś robisz w marketingu i możesz to ogłosić wszem i wobec, jeżeli możesz na pierwszej stronie Gazety Wyborczej o tym napisać (to były jeszcze czasy Wyborczej – internet był w powijakach) – zrobiliśmy to i to, tak i tak – i wiesz, że nie wywoła to fali oburzenia klientów – to znaczy, że to narzędzie jest etyczne. Trzymam się tego w mojej pracy od blisko 20 lat. Kiedy mam wątpliwości, zadaję sobie pytanie, czy mogłabym napisać ogłoszenie o tym, co właśnie marketingowo zrobiłam, nie obawiając się utraty klientów. Jeśli tak – robię to. Jeśli nie – rezygnuje z pomysłu.
Od 2 lat jestem w 100% w rynku online – bez umów korporacyjnych – tylko na własnej sprzedaży, wyłącznie własnych produktów. Od 2 lat szukam partnerów do współpracy – do wspólnych rozmów, wywiadów, LIVE’ów. Znajomości w sieci to ja mam wiele – w tym część to moi koledzy po fachu znani jeszcze z rzeczywistości w realu. Pukam, pytam, piszę maile, dzwonię. Roztrzaskuję się o „Basia, nie jest nam po drodze”, „Basia, fajny pomysł oddzwonię” (wiadomo, jak jest), „Basia, widziałem ostatni odcinek na YT, nie dogadamy się”. Wiem, że to ich święte prawo mówić mi: nie. I nie byłabym sobą, gdybym na tym nie poprzestała. Dopytuję, o co chodzi. No i chodzi o to, że mówiąc i pisząc o tej etyce – odsłaniam ich warsztat. Współpraca ze mną i z moimi treściami zaniżyłaby sprzedaż tych, do których się zwróciłam z zapytaniem o współpracę. Gdyby ktoś z ich społeczności zaczął słuchać tego, co ja mówię – zrozumiałby, że jest nabijany w butelkę – uruchomiłby myślenie i wycofał portfel z pieniędzmi. Ale ja się nie poddaję. Pytam, gadam, powołuję się na wspólne rozmowy na ławce podczas studiów i certyfikatów. Przywołuje to nasze „tu trzeba ostrożnie i z wyczuciem” – odpowiada mi perlisty śmiech, cisza w słuchawce lub, „nie mogę już dłużej rozmawiać”, a potem okazuje się, że zostałam dodana do zablokowanych numerów i już nie mogę zadzwonić kolejny raz. Mniej więcej po roku takich pielgrzymek i odrzuceń dałam sobie spokój. Zaakceptowałam moją „samotność w sieci”.
A potem trafiłam na Monikę Patrycję Patkowską, czyli Szeptuchę, Izabelę Jagosz i jej La Gosh My Pasion i jej swetry, a przez nią na Martę Kaczmarski i jej przekaz o Instagramie. Od pierwszego momentu wiedziałam, że trafiłam na swoich. Na ludzi, gdzie szczerość przedkłada się nad zysk, a partnerstwo i współpracę ponad zachłanność w obrębie swojej społeczności. Trafiłam na dziewczyny, które szanują swoich odbiorców i podzielają wartości, które i dla mnie są ważne. Pisząc to, chcę Cię natchnąć do wiary w to, że ludzie Tobie podobni naprawdę istnieją, nawet jeśli teraz wydaje Ci się to niemożliwe. Że czasami trzeba czasu, żeby ich znaleźć, ale oni są. Jeżeli zaczynasz ze swoim biznesem albo już go prowadzisz i podobnie jak ja odczuwasz tę samotność w sieci, to niech mój przykład będzie dla Ciebie światełkiem, że znalezienie tych bratnich i siostrzanych dusz JEST MOŻLIWE.
Chciałabym tu napisać Amen – ale nie będę przeginać.
Zwrot „już za chwilę osiemnastoletnia” pojawił się tu na znak tego, że od dwóch lat słyszę w domu to w kółko – a pojawił się, bo już za tydzień ten dzień pełnoletności nadejdzie. I jest szansa, że już nie będę tego słyszeć 😉
Ten wpis skomentujesz jak zawsze na moim blogu.
#TuSięCzytaWPiątki
Ściskam,
Basia
Ps. WAŻNE
Ta moja współpraca ma też przełożenie na korzyści dla Ciebie. Dziś pierwsza z nich. Poniżej podaję Ci link do kursu Marty Kaczmarski WRAZ ZE ZNIŻKĄ 16%OD PIERWOTNEJ CENY ZAKUPU. Wystarczy wpisać kod rabatowy: Pasjabj , by zaoszczędzić aż 90 złotych. Promocja na sprzedaż tego kursu już się skończyła – ale tutaj trwa nadal.
Hastagownia Full – To niezwykły kurs o tajemnicach hasztagów na Instagramie – ja sama go skończyłam, kupując go normalnie za pieniądze w sklepie Marty. Jeszcze się wtedy z Martą nie znałyśmy. U mnie po miesiącu stosowania rad i zaleceń z tego kursu przybyło mi pół tysiąca nowych dusz na instagramie i wymierny ruch w sklepie. I to jest pierwszy kurs, który rekomenduję swoim nazwiskiem. Wiesz o tym, jeśli oglądasz mnie regularnie na LIVE’ach. Zazwyczaj mówię, że znowu utopiłam pieniądze – a to znaczy, że jestem więcej niż wymagająca – a jednak ten kurs spełnił moje oczekiwania, nawet te, o których nie wiedziałam, że je mam.
LINK DO KURSU MASZ TUTAJ
PAMIETAJ O KODZIE RABATOWYM: Pasjabj
Kiedy? Wtedy, kiedy zdradzają siebie, kiedy idą na zbyt daleko idące kompromisy, kiedy godzą się na zasady, które im nie pasują, godzą się na przekraczanie ich granic. I im dalej w las, tym ciemniej… Bardzo trudno jest się z tego wycofać, choć cena za uzyskiwane „korzyści” jest bardzo wysoka. Najczęściej potrzeba tąpnięcia, choroby, wypadku żeby się obudzić i spróbować przypomnieć sobie, kim się naprawdę jest. Powrócić do siebie, odzyskać siebie, przyjąć siebie z powrotem. Warto, ale łatwe to nie jest i trwa. Potrzeba mnóstwo determinacji, więc to nie jest zjawisko masowe. Wielu przeczuwa, że w ich życiu coś jest bardzo nie tak, jak powinno, ale nie potrafią zidentyfikować co konkretnie. Otoczenie bombardujące przekonaniami, wymuszające stosowanie się do zasad i sprostania oczekiwaniom w tym nie pomaga. Dlatego ta frustracja jest tak wszechobecna.
Tydzień temu w sklepie budowlanym byłam świadkiem jak ojciec, młody ojciec, zniecierpliwiony czekaniem na żonę, która zapomniała czegoś kupić zaczął szarpać synka. Stali przy stole, na którym są różne narzędzia dla majsterkowiczów. Córeczka, z 3 latka, siedziała grzecznie, a chłopczyk z 6 lat kręcił się. Próbował coś przy tym stole zrobić.
I ten ojciec próbował usadzic tego małego…
Mam wyrzuty sumienia do dziś, że nic nie zrobiłam. Ze wpadłam właśnie w jakiś stupor, że nie zareagowałam. Bo powinnam, bo to było jakieś groźne? Złe?
Przemoc bez siniaków?
Nie tylko ja zwróciłam na to uwagę, ale do siebie mam pretensję, że nic nie zrobiłam
To a propos stuporu i tego, czy ten młody ojciec zawsze był taki? A jeśli nie to dlaczego taki się stał?
I przyznam się szczerze, że sama potrafię się odpalić w mgnieniu oka aż dym z uszu idzie. A tu nie zrobiłam nic
Pozdrawiam serdecznie i na szczęście to już koniec tego, dla mnie też, nienajlepszego tygodnia
Dzięki Basia. Będę teraz myśleć co sprawiło i kiedy, że to ja zaczęłam być wrzeszczącą babą 🙁 i to nie, że do obcych na ulicy…. tu mam to samo co ty….. zamieniam się w kamień, marzący by zniknąć…. ale do bliskich…. w zasadzie do tego jednego….. a przecież była ze mnie taka miła dziewczyna, uśmiechnięte, przeurocze dziecko…. i czy to można jakoś odwrócić???? Daj znać jak coś wymyślisz, pls 🙂
Byłam ciekawa, czy ktoś taki napisze. Napisałaś. Proces się zaczął. To Tycdaj znać jak przebiega Twoja przemiana i powrót do prawdziwej siebie!
Basieńko! Nie mogę dzisiaj długo pisać. Ale potraktuj słowa swojej córki poważnie. Nawet jeśli w tamtych wczorajszych złych chwilach czułaś się ze sobą źle, to i ja jestem z Ciebie dumna. A ludzie się zmieniają przez całe życie pod wpływem różnych czynników. Ty Basiu też przecież się zmieniasz. Ja się zmieniam. Dzieci dorastają i się zmieniają. I te zmiany następują cały czas, rok po roku. A jak się zmieniamy zależy też od nas samych, czy robimy to świadomie pracując nad sobą, czy pozwalamy różnym okolicznościom nas zmieniać ale na gorsze, czy pozwalamy by życie bez zastanowienia się nad nim i sobą nami poniewierało zmieniając nas w potwory. Dlatego jestem z Ciebie Basiu bardzo dumna, bo żyjesz i zmieniasz się świadomie, pracując nad sobą nieustannie. I bardzo cieszę się, że spotkałaś siostrzane dusze, które sprawią, że dalej będziesz się rozwijać i zmieniać etycznie. I tej cechy w sobie nigdy nie zagubisz. Wiem to. Jestem z Tobą Basieńko całym sercem, duszą, umysłem. Przytulam Cię cieplutko!❤❤❤??
Kochana. Tym bardziej dziękuję za Twój wpis. Mądry wpis. Powiedz proszę – jak Ty die czujesz. Martwię się.
Myślę, że gdy ludzie nie czują, że jesteśmy „komórkami jednego, boskiego organizmu”, że jesteśmy po prostu jednością, to w ten sposób się zachowują. Gubią gdzieś empatię, przeświadczeni o swojej nieomylności i genialności. Bronią swoich przekonań jak niezdobytego bastionu. Owładnięci konsumpcjonizmem, potrzebą bycia najlepszym i na czasie, potrzebą akceptacji przez grupę, nie przebierają w środkach żeby to osiągnąć. Po trupach do celu idą Ci którzy ten nasz zbiorowy organizm toczą jak nowotwór, który w końcu zabija samego siebie razem z istotą, która pozwalała mu żyć. A przecież moglibyśmy mieć raj na ziemi, gdyby tylko człowiek chciał widzieć w drugim człowieka.
Prawda? Takie minimum. Takie proste minimum, że ta druga osoba to też ktoś taki jak ja choć nie ja.
Basiu, nie daj się! Są też wokół nas ludzie dobrzy i mądrzy. I z tych fajnych dzieciaków wyrastają mężczyźni, którzy ratują jeża gdy utknie w kratkach płotu, pomogą psu, który nie potrafi sam wyjść z bagna, a także starszej sąsiadce, która sama nie może wyjść na zakupy. Z tych filuternych pannic, wyrastają mądre kobiety, takie jak Ty! Pełne empatii, zrozumienia i życiowych doświadczeń, potrafiące kierować własnym losem, wcale nie krzywdząc przy tym innych. Spokojnego weekendu!
Och tak. Aga ludzie są i tacy i tacy. Przerysowanym jak zawsze, by nam poruszyć myślenie.
Basiu, jestem z Ciebie dumna. Co tam opos, czy inny pudel, nieważne. Mimo tego, co kryje się za tymi zwierzątkami i uśmiechem, jesteś bardzo silna i dojrzała. Dlaczego ludzie stają się tacy, że tylko brakiem reakcji należy zareagować? Oczywiście odpowiedzi jest wiele, ale chyba najprostsza z nich jest taka, że płat czołowy im się wyłącza. Pstryk i nie działa. Inna odpowiedź jest taka, że zamiast wzrastać i rozwijać się, cofają się do czasów piaskownicy, w ktorej wiaderko i łopatka są tego, który pierwszy zabrał.
Tak więc, Basiu, u Ciebie jest wszystko ok. Wszystko działa jak należy. Serdeczności ❤️
Serdeczności kochana.
Ja nie nazwałabym tego złą metodą. To milczenie i wycofywanie się jest sposobem na oszczędzenie Twojej energii. Twój mózg boi się, że nie starczy mu na ucieczkę przed mamutem, a jak byśmy się tak zastanowili, to ta wrzeszcząca baba i ten chamski facet to takie współczesne mamuty, przed którymi trzeba uciekać. No, chyba, że się jest w bezpiecznej jaskini typu samochód, czy coś. U mnie było podobnie, choć nie w każdej sytuacji. Ja w ogóle jestem dziwna, dlatego chodzę na terapię. Czasami byłam taką wrzeszczącą babą, która na dodatek bije. I to dosłownie. Bije i wrzeszczy na fax, bo nie chce przepuścić ważnego pisma, albo drukarkę, albo ksero. Ludzie przechodzą, dziwnie się patrzą, a ja wzrokiem zabijam i pytam (też wzrokiem) „masz jakiś problem?” Elegancka Pani w garsonce o urodzie słowiańskiej dziewoi z filmów dla dorosłych, zapięta pod szyję, jak zakonnica, w bluzce ala retro ze starej koronki, klnie jak niejeden żul by nie klnął, bo by się wstydził. Ci zresztą do niedawna mówili mi „Dzień Dobry!” I taki obraz przedstawiałam. No, przepraszam, ale każdy w mojej sytuacji musiałby wylądować na kozetce u psychiatry. A tam się dowiedziałam, że mam w sobie nie tylko wrażliwość, inteligencję, dowcip, ale przede wszystkim ogromne pokłady niewyrażonej złości i frustracji. OGROMNE! Od dzieciństwa zbierane! Bo mała Kasia musiała tłumić swoją dziecięcą złość, frustrację, żal i pragnienia, bo inaczej była kara. Stąd się biorą wrzeszczące baby i chamscy faceci. Z tego małego dziecka, które nie może siebie w pełni wyrazić, bo inaczej „w łeb”.
I jeszcze tylko stanę w obronie tych „dzieciorobów”, co to nie mają innego pomysłu na życie. Ja pracuję z takimi rodzinami i proszę mi wierzyć, że ta opinia jest bardzo krzywdząca. To nieprawda!
Pozdrawiam Cię, Basieńko serdecznie. Cieszę się z każdego Twojego tekstu, przepraszam, jeśli nie odpowiadam na Twoje odpowiedzi, ale nie dostaję powiadomień, że mi odpowiedziałaś. Też mam pocztę na wp. Może dlatego. A co do reakcji na te baby i chłopów to ja dzieciom, które są przezywane przez inne dzieci mówię: „Kto się przezywa, sam się tak nazywa!” Ba! Nawet każę im ćwiczyć, jak mówią tak do mnie ? żeby się nauczyły bronić. Mówię im, że przezywanie świadczy o przezywającym, a nie o przezywanym.
Kończę już i pozdrawiam z całego serca! ?
W pełni się zagadzam i jak to piszą tutaj wszyscy – w punkt kochana – w punkt!
Opowiem Wam historię. Historia relatywna do trudnego czwartku Basi i do komentarza Ewy Oliwiecka-Ryszewska, która zmobilizowała mnie do wpisu.
Historia młodej, spłoszony emigrantki, która ze strachu przed nowym krajem chodziła na spacery tylko w promieniu 1 km od domu. W przypływie nadludzkiej odwagi postanowiłam wejść na stację paliw i kupić sobie kawę na wynos. Chciałam to załatwić szybko, bez patrzenia w oczy a już na pewno bez żadnej rozmowy po angielsku. ( to jest historia przed lat ). W tym całym stresie źle uchwyciłam kubek gorącej kawy, który z impetem roztrzaskał się na podłodze. Cała ta czarna kawa, bo taką piję rozpryskała się na ekspozycję białych firmowych koszulek, które były w eksponowane w sklepiku. Jak zobaczyłam, że cała obsługa rusza w moją stronę, byłam przekonana, a raczej nauczona doświadczeniem, że zbiorę największy opierdziel świata i przy okazji rachunek za te wszystkie koszulki. OMG – are you ok ? zawołali, lecąc do mnie z serwetkami. OMG – czy się nie poparzyłaś ?. OMG źle zamknęliśmy kubek. OMG – czy wszystko ok. Już robimy dla Ciebie nową kawę i przepraszamy. O boszsze. Ja myślałam, że oni mnie zatłuką, a oni mnie przepraszali. SZOK. Mój pierwszy kulturowy szok. Ja nawet nie wiedziałam że tak może być, bo rodzimy przyzwyczajenia nigdy nie popchnęły mnie do kurtuazji na tak wysokim poziomie. Wierzę w ludzi i rozumiem, że potrzebują doświadczenia żeby się zmienić. I może nawet pan z przychodni, myśli dzisiaj wieczorem, że przypajacował za bardzo. Najważniejsze Basiu, że w prowadziłaś go chwilowy Szok.
Zróbmy dobie tutaj małą Kanadę ! Proszę!
Basia, dobrze ,że Jestes ❤️❤️ Dziękuję,że pojawiłas się w moim życiu.
Dziękuję 🙂 twoje wpisy zawsze dają mi do długiego myślenia 🙂 powiem za twoją Córką… jaka Ty jesteś mądra 😉
Pozdrawiam serdecznie i mega miłego dnia, a nie, lepiej tygodnia 🙂
Kochana, gdybym była taka mądra jak się ludziom wydaje, nie zaliczałabym tyle razy gleby bezwzględnej na amen ?♀️?
Skończyłam czytać. Tyle słów ciśnie mi się pod palce, tyle chciałabym opisać, potwierdzić, wspomnieć. Jednak tym najbardziej odpowiednim będzie: DZIĘKUJĘ!
Ty się nie hamuj. Ty pisz!
W czasach licealnych nie miałam jakoś okazji czytać Twoich prac, choć zawsze wiedziałam, że są świetne. Od jakiegoś czasu czytam Twoje teksty w sieci i muszę stwierdzić, że dawno nie spotkałam tak trafnych i aktualnych przemyśleń idealnie opisujących rzeczywistość. „Jeszcze się nie ciesz” na szczęście nie odczułam na sobie, ale wiem, że tak bywa. Dlatego tym bardziej cieszymy się z każdych, małych nawet, sukcesów naszych dzieci, celebrując je przy ciastku lub kubełku skrzydełek. A „kiedy to się dzieje”? Myślę, że wtedy, gdy przychodzi frustracja i zazdrość. I brak chęci by coś zmienić. Teraz już wiem, że ja, szara mysz z małego, żeby nie rzec, prowincjonalnego miasteczka, wiele mogę. I nie w sensie przenoszenia gór czy zarabiania milionów, ale we własnym życiu – chcieć to móc. Tego uczę swoje dzieci i w tym utwierdzają mnie Twoje teksty 🙂
Bardzo dziękuję i czekam na następne 🙂
PS. A etyka w każdej pracy powinna być na pierwszym miejscu.
Tak Kasiu. I ja mam takie zdanie, że etyka w każdej pracy powinna być na pierwszym miejscu. Pełna zgoda.
Co do reszty Twojego komentarza – tak jakoś się złożyło. Nasza klasa do najłatwiejszych nie należała, grupy, zespoły, podzespoły. Taka polityka. Tym bardziej cieszę się, że trafiasz na moje teksty teraz i komentujesz. A za to ostatnie to już wielki szacunek. To jest rzadkie. Znajomi często lubią ignorować ścieżki znajomych. Niby wiemy, ale jednak nie do kończ, wiesz.. rozumiesz… Życie.
Bardzo, bardzo dziękuję, że czytasz – mam dla kogo pisać. Dziękuję.
No widzę, że ostro. Mam na myśli branżowe relacje, albo ich zakańczanie, i ogólnie relacje wokół ( jak ktoś jest na wścieku to w moich oczach jest nieszczęśliwy i to nieszczęście z niego płynie, ale to jego problem, nie mój, moim celem jest szczęście 🙂 ). To my tworzymy nasz świat 🙂 Widać powiodło Cię tam gdzie Twoje plemię, do twórców :). I ja to u siebie widzę, coraz wyraźniej. Ludzie którzy przychodzą, pojawiają się na drodze to jest to! a ja nadal w rozkroku, czas pójść za sercem. Dwoistość świata bardzo wyraźna, i z jednej strony jesteś twórcą, ( produkt ale tez energia) z drugiej strony stwarzasz siebie i … Markę, która zarabia na ten flow, na Twoje bycie w prawdzie 🙂 :* Bywa że padam emocjonalnie na twardy beton, to fakt ale z faktami przecież się nie dyskutuje, nie robię w tedy nic, prócz dążenia do spokoju w sobie, lub tworzę rozwiązanie :*
Edi, kochana! Po latach zakrętów też uważam, że to my stwarzamy świat. Czasami musimy coś przejść, żeby wiedzieć chociażby to, czego NIE chcemy. A potem to, co CHCEMY – to czego chcemy – jest już łatwiej definiowalne.❤️
Znalazłam taki wiersz. Myślę, że pasuje jako komentarz:
Rzeźnicy
Ludzie ludziom
Łamią serca,
Kości,
Ze skór obdzierają
I z resztek godności.
Gdy zmieszają z błotem,
Doklejają łatki.
I tak poszarpanych
Pakują w szufladki.
Ludzie na ludzi
Patrzą dziś
Chłodniej.
Bo trudno zrozumieć,
A zaszczuć
Wygodniej.
#cytaty #MichałMatejczuk #ŚwieżoMalowane
Bardzo lubię takie komentarze. Bardzo!