fbpx

Vedic Art!

mar 6, 2018 | 10 tysięcy godzin, motywacyjne

Do Matejki to ja nigdy za dużego szacunku nie miałam. Owszem, życie miał ciężkie, żonę szaloną i kamienicę na żyle wodnej – nie przeczę. To w sumie wiele tłumaczy. Ale w czasie gdy on upamiętniał bitwę sprzed lat czterystu, to w takim oto Paryżu, niejaki Monet bawił się w najlepsze, w oparach absyntu, w stawianie plamek, które dopiero z kilometra patrząc – dają piękny obraz.

Kiedy przeczytałam pierwsze informacje o Vedic Art – nie miałam wątpliwości, że to miejsce dla mnie. Kurs w oparciu o farby i pędzle, nie uczący malarstwa (bo i jak – kogoś takiego jak mnie – tego nauczyć) a jedynie zbliżający człowieka do aktu tworzenia. TAK. Niewiele myśląc, (co jest integralną częścią mojej natury), wsiadłam w auto, pożyczając po drodze fartuch (lekarski), bo jakiś fartuch trzeba było mieć (a ja wtedy nie miałam żadnego). Po drodze sprawdziłam w wikipedii, co to jest blejtram i podobrazie i wyszło mi, że to to samo, więc w częstochowskim Lidlu kupiłam na chybił trafił, coś co przynajmniej z nazwy przypominało to, co wytłumaczył robot google.

 

Są zawody wysokiego zaufania społecznego. Na przykład: lekarz. Są zawody, o których nie mówi się, że to zawód tylko rozpoznanie. Na przykład: księgowa. (W tym miejscu pozdrawiam serdecznie moje biuro księgowe obiecując, że w tym miesiącu FV doniosę w terminie). Są też zawody trudne do sklasyfikowania. Na przykład artysta. Nie wiem gdzie zaczyna a gdzie kończy się „zawód” artysta. Ale wiem, gdzie zaczyna się lekarz. Lekarz zaczyna się od fartucha. Paradowałam zatem dzień w dzień w białym kitlu pomiędzy farbami a ludzie ustępowali mi miejsca, przepuszczali w drzwiach i mówili do mnie na „pani” lub „pani doktor” – choć w grupie wszyscy byli na „ty”. Było to dla mnie najciekawsze doświadczenie badawcze ever. „Insajt” przywieziony z terenu. Smaczek w całej tej wielkiej przygodzie z Vedic Art. Czyli ze sztuką – w swych korzeniach – wedyjską.

Choć od listopada minęło dużo czasu lekarzem pozostanę dla organizatorów Vedic Art na zawsze. Wczoraj powitało mnie radosne „widzę, że pani doktor już przyjechała, cieszymy się”.( Też cieszyłam się bardzo). Mam poczucie, że nie zmarnowałam tych kilku miesięcy. Kupiłam własny fartuch z dużą kieszenią na pędzle, wiem co to blejtram i werniks i przeczytałam ze 2 metry książek badawczych na temat oddziaływania barw na mózg człowieka. I mimo, że NAUCZYŁAM SIĘ W KOŃCU odróżniać ultramarynę od sieny palonej NADAL NIE WIEM, KTO WYMYŚLA (i gdzie mieszka!!!!) te CHORE NAZWY dla tych farbek. Umbra naturalna brzmi dla mnie równie egzotycznie, co zieleń Rembrandta. Nawet w głowie mi nie świta jaka to zieleń – bo przecież wszyscy wiedzą, że Rembrandt to malował wszystko na czarno.

Nieumiejący malować – (czyli tacy jak ja) dla których tajniki perspektywy, światła, cienia czy kontrastu są równie enigmatycznie jak teleportacja w Hogwarcie dla pierwszorocznych – malują zawsze to samo. Elipsy, koła, kwadraty, linie, krople, spirale. ( No ludzie, umówmy się, żeby rąbnąć taki Taj Mahal w architektonicznym przekroju to trzeba jednak te 10 tysięcy godzin podłubać. ) Fotografują się potem dumnie przy sztalugach z pędzlem w ręce, wzniesieni jakby oczko wyżej ponad przeciętność. Jeśli mi kiedyś pójdzie w tą stronę, matko..

No dobra. Kurs skończony. Uparcie będę twierdzić, że artystą się nie jest – a bywa. Bywa i tak, że nie jest się nigdy, mimo iż ktoś się artystą nazywa. Poprzestanę więc na określeniu autor. Brzmi prawdziwie i prawdziwych artystów nie obraża. Było super. Teraz muszę tylko znaleźć najciemniejsze miejsce w piwnicy, żeby przechować gdzieś te obrazy zanim przyjdzie mi zutylizować je w trzech stanach zniszczenia. Ogień. Woda. Powietrze. I choć malarstwo Matejki nadal nie jest moim ulubionym nurtem, przyznam się Wam szczerze, że po tym kursie, to ja jednak nabrałam do gościa trochę szacunku. Nawet sporo. Zagruntować takie hektary płótna, to trzeba mieć zdrowie.
(Taaak. Wieeem. Nie był sam. Miał zyliard „ciżemek” do pomocy).
Ale jednak – hektar.
(Taaak. Wieeeem. Ciżemki miał Wyspiański i Wit Stwosz.)
Hektar. A mnie po jednym obrazie ręka boli.

Nie, no. Dziś wieczorem – Matejko rządzi.