Względność. Fizyka kwantowa relacji.
Dzień dobry.
Dziękuję, że czytasz. Wiem, że czytasz. A wiem to po ilości otwartych maili i wejść na stronę bloga. Tak więc dziękuję, że to robisz, bo choć bez Twojego czytania i tak bym pisała – to z Twoim czytaniem jest mi pisać lepiej, bo wiem, że mam dla kogo i po co. I za to wielkie, wielkie fękju.
Ostatni newsletter – ten o tych ludziach, co to oni różnie się zachowują, a ja nie wiem kiedy to się dzieje, że oni tacy się robią – pobił rekordy popularności. Ten zwrot „rekordy popularności” jest względny. Trzeba nałożyć na niego skalę konkretnie mojego bloga, konkretnie mojej skrzynki mailowej i konkretnie moich tabelarycznych ilości charakterystycznych dla konkretnie mojego biznesu – wtedy ilość kliknięć i wejść na tym konkretnym tle będzie konkretnie – rekordowa. Dziś więc będzie konkretnie o >> codziennej względności<<. Gdyby zestawić te moje konkretnie rekordowe wejścia z wiodącymi blogerami w Polsce – wypadałabym na ich tle raczej słabiej niż słabo.
Mam więc teraz wybór. Cieszyć się z moich rekordów lub załamywać, że snuję się raczej smętnie na końcu długiego blogerskiego ogona.
No dobrze względność. Wiele lat temu uciekłam z koszmarnego (dla mnie) związku. Takiego związku, który rozpoczyna się szaleńczą miłością, następnie ma swój przystanek na skrzyżowaniu o imieniu: Dziesięcioletnie Małżeństwo, by po wielu rondach później, (rondach, z których nigdy nie umiałam poprawnie zjechać), zaliczyć glebę w zajezdni Rozwód. (Wybaczcie te drogowe skojarzenia, u nas to ostatnio obowiązkowy temat, córka robi prawo jazdy – więc wszyscy w domu robimy je razem z nią). Małżeństwo to przypominało „Koszmar z ulicy wiązów” i było bliższe thrillerom niż komediom romantycznym, jeśli już trzymać się porównań do gatunków filmowych. Uciekłam z niego resztką sił, bo z takich małżeństw się nie odchodzi, tylko ucieka.
Gdybym była codziennie bita – miałabym na sobie widoczne siniaki, których otoczenie nie mogłoby zignorować. Zawsze myślę, może by ktoś zauważył, podszedł, zapytał, pomógł? Ale ja nie byłam bita – byłam codziennie gaszona. Każdego dnia bardziej i bardziej. Kiedy mój płomień tlił się już jedynie niezauważalnym światłem – czyli żywiciel umierał – następował okres miodowego miesiąca, w którym to byłam noszona na rękach i wielbiona i oczywiście obdarowywana masą drogich prezentów. Prezenty te przyjmowałam, licząc na to, że wraz z nimi i wraz z obietnicami poprawy, cała sytuacja w końcu się zmieni. To wtedy płomień rozpalał się z nową mocą, by tak podhodowany ogieniek mógł znowu być gaszony. Rozpoczynał się czas zjazdu w dół. Byłam głupia, nic nie potrafiłam zrobić, nie potrafiłam liczyć, nie rozumiałam też wszystkiego i wszystkich – od polityki, po relacje międzyludzkie, a z moich żartów śmiano się tylko dlatego, żeby mi nie sprawiać przykrości, bo są żenujące. Koniec końców po zaledwie kilku latach takiej hamburgerowej przekładanki w stylu – kocham cię – nienawidzę cię – nie wiedziałam już ani kim jestem, ani co czuję. Nie miałam planów, (bo były przecież beznadziejne), marzeń, (bo kto na to zarobi), ani swojej przestrzeni (bo chyba zwariowałam). Ostatnia faza związku to ingerowanie już nie tylko w strój , czyli „tak nie pójdziesz, wyglądasz beznadziejnie”, ale i w to, co mogę czytać. Na zewnątrz – liryka. (Takie związki zawsze wyglądają zajebiście na zewnątrz). W moich opowieściach epika. (Jeśli już komukolwiek coś powiedziałam, przybierało to formę epickiej historii z akcentem na liczne wzloty). Wewnętrznie dla mnie – dramat.
Dziś wyczuwam takie relacje na kilometr – śmierdzą mi tak, że mam ochotę podejść w Castoramie do kobiety i powiedzieć jej „Haloooooo, cały czas gasi pani swojego męża, on od pani kiedyś ucieknie!” Bo to gaszenie dotyczy zarówno kobiet, jak i mężczyzn, bo ten typ agresji nie ma płci. Ten typ agresji i przemocy to gigantyczne kompleksy, które druga strona rekompensuje sobie deprecjonując partnera lub partnerkę. Znasz to? Brzmi znajomo? Jeśli jedna rozmowa, dwie nie załatwiły zmiany sytuacji w Twoim związku – uciekaj. Z każdym dniem będzie Ci trudniej odejść, bo przecież bita nie jesteś.
Uciekłam więc.
Odwrócili się ode mnie wszyscy poza trzema osobami. Moją przyjaciółką. Najbliższą koleżanką. I poza moim bratem (i bratową, ale dla mnie oni są jedno). Tacy agresorzy genialnie dbają o PR i politykę zewnętrzną. Nie masz więc szans z otoczeniem, które dzięki staraniom Twojego kata postrzega, Cię jako skrajnie szaloną histeryczkę bez piątek klepki za to z wykupionym biletem do Tworek. Nie masz szans, więc zaakceptuj to, że zostaniesz sam_a – ale i tak warto. Potem przychodzą nowi, mam wrażenie bardziej wartościowi, ludzie. Dobierasz ich już na zupełnie innych zasadach. Są cudowną rekompensatą, za każdy zmarnowany dzień poprzedniego życia. Tak więc uciekłam. Idę o zakład, że czytając te słowa, jesteś ze mną, wspierasz mnie, w duchu gratulujesz i myślisz sobie, że jak tylko skończysz czytać ten tekst – skomentujesz go poniżej na blogu. Część z czytających chce mnie teraz przytulić i klepnąć w ramię. Zatrzymajmy to uczucie na chwilę, robiąc klatkę stop.
Mojego partnera zwanego TŻetem (Towarzyszem Życia) poznałam pod koniec jego długiego rozwodu. Podobnie jak ja uciekł ze swojego związku, więc mieliśmy wspólny mianownik do rozmów. Ponieważ to jego związek, a nie mój, nie mam praw autorskich, by go tutaj relacjonować. Niech więc wystarczy jedynie wzmianka, że powodów do rozczarowań i ucieczki było więcej niż wiele, a dzień wyprowadzki najszczęśliwszym dniem w życiu, choć obciążonym dramatem rozstania z dziećmi.
Mam wielu kolegów, którzy uciekli ze związków, w które weszli jako dwudziestolatkowie, bo… bo tak, bo już długo ze sobą byliśmy, bo mama/teściowa wciąż pytała, kiedy ślub, bo dziecko w drodze, bo w końcu by trzeba się pobrać, bo byli zakochani. Dla wielu kobiet – niestety nadal dla wielu – mąż to status społeczny – odstawiają więc taniec godowy w stylu szpilki, rzęsy na sztywno i obowiązkowo drogie francuskie perfumy, by za pierwszym małżeńskim zakrętem zarządzać seksualnością swoją i partnera wymuszając w ten sposób remont mieszkania, zakup samochodu czy biżuterii. Mówi o tym wielu psychiatrów, psychologów i seksuologów, a rzecz jest przebadana nie tylko przez amerykańskich naukowców, ale i naszych, polskich, a co! Z takich związków się ucieka. Ucieka się też z wielu innych związków, ale o tym długo by pisać. Kiedy słucham opowieści kolejnego mojego kolegi o jajach, które działy się i/lub się dzieją u niego w domu, jestem z nim całą sobą i wspieram go w decyzji odejścia. Czasami poznaję nową wybrankę życia i, kurcze, nie dość, że chłop odżył ,to ożył dzięki niej i żyje pełną piersią czterdziesto kilku latka. Brawo! Zamiast zgorzknieć, uratowałeś chłopie to życie!
Dziś piątek. Od czasu do czasu, w piątek, mam wyjścia na wino z koleżankami. Gadamy o zupie, dupie i ostatnio przeczytanych książkach. Jedziemy równo po facetach, żeby spuścić powietrze i planujemy podbój kosmosu. Taki trochę serial komediowy a’ la „Sex w Wielkim Mieście” tylko ani sex, ani w wielkim, po prostu wino z Biedronki i książki. Jedną z nas zostawił mąż po 17 latach małżeństwa dla młodszej o kilkanaście lat zdziry. Jak odchodzi mąż do kobiety młodszej o lat kilkanaście, nie ma siły – jest ona puszczalską zdzirą, co to gdyby nie dała, to pies by nie wziął! i już! Siedzimy, pijemy i pocieszamy, wysłuchujemy, zapewniamy, że pójdziemy do sądu i będziemy świadczyć, że te alimenty na całe życie, to się od ch*ja należą jak psu miska, że przysięgał, że obiecywał i w ogóle jak on sobie to wyobraża, co to teraz z dziećmi będzie, przecież to nie króliki?! (choć chyba jednak tak, bo kolejne, z tą zdzirą, w drodze, jak mógł?!). Pęka mi serce, że została zdradzona, współodczuwam jej ból i zapominam zupełnie o tym, że wiele razy opowiadała nam o tym, jak to kochali się co najwyżej raz na kwartał, bo ona nie lubi seksu i w zasadzie to nudził ja już od lat, a wyszła za niego, bo nie chciała być po studiach sama. Patrząc z drugiego brzegu rzeki – on uciekł i gdyby był moim kolegą, to jemu powiedziałabym – i bardzo dobrze! Siedząc z nią na tym winie – obmyślam plan zemsty. Realizacją której, wiadomo, zajmie się prawnik.
Kim ja jestem?
To jest ta względność. Kiedy kogoś lubimy, opowiadamy się ze zrozumieniem po jego stronie, tak jak zapewne Ty z entuzjazmem biłaś / biłeś mi brawo, gdy relacjonowałam moją historię ucieczki. W tym samym czasie rodzina byłego męża zrobiła ze mnie szaloną zdzirę, która teraz kolejnego faceta pewnie w pole wyprowadzi – bo przecież z ich perspektywy to ja stoję za tym rozpadem świętego związku, to ja jestem tą, która przysięgała i miała obowiązek, i powinna do śmieci. Była żona TŻta widzi we mnie ostateczny powód rozpadu jej małżeństwa, choć jak rusz mnie przy tym nie było, bo go (czyli TŻta) nawet nie znałam w dniu zakładania jego sprawy rozwodowej. We mnie i w TŻcie nasi znajomi widzą małżeńskich ozdrowieńców, a znajomi naszych byłych partnerów widzą w tych samych nas – wcielenie zła w czystej postaci i pomstują na nas tak, jak ja pomstuję przy winie na chu*ja męża koleżanki, co to z tą ździrą puszczalską, kolejne dziecko robi. To emocjonalny związek i nasza sympatia lub antypatia decydują o tym, jakie mamy zdanie w danym temacie. Resztę racjonalizacji dostarczy nam (robiąc złą robotę) nasz mózg. Złą – bo wypaczy wszystkie obiektywne przesłanki – zaślepiając nas na niewygodne fakty, odślapiając na zauważenie tylko tych wygodnych na potwierdzenie naszych tez.
Ta względność towarzyszy nam każdego dnia w różnych jego aspektach. Jak Tobie wjadą w tył auta – są nieuważni – nie ma zmiłuj się muszą płacić – takie jest przecież prawo. Jak Ty wjedziesz komuś w tył auta, przepisy są idiotyczne, bo przecież wszyscy widzieli, że zatrzymał się zbyt gwałtownie, nie było szans by wyhamować. Kiedy my spłacamy dom po rodzicach naszemu rodzeństwu – kwota spłaty jest ogromna i drenuje nas i nasze oszczędności do zera. Kiedy my otrzymujemy spłatę, cieszymy się, ale pieniądze te są dla nas nikłym zastrzykiem gotówki. Ile razy słyszałaś/łeś, że domu się za to nie kupi. Osoba, która ma płacić alimenty zawsze uważa, że są ogromne, nienależne i można za nie kupić co miesiąc klasztor na Jasnej Górze – osoba, która te alimenty otrzymuje, wie, że to jedynie kropla w morzu wszystkich potrzeb. Względność tej samej sytuacji jest dla mnie porażająca i to dlatego w pewnym momencie przestałam mieć zdanie.
Jako dziecko nie rozumiałam powiedzenia, że punkt widzenia zależy od punku siedzenia. Wyobrażałam siebie to dosyć dosłownie i niby wiedziałam, o co chodzi, ale jednak nie. Dziś rozumiem i wiem i czuję. Dlatego dziś w takich sytuacjach milczę. A milcząc – towarzyszę. Gdybym odezwała się na tym babskim winie, patrząc z perspektywy drugiego brzegu rzeki, że ten ktoś odszedł, bo pewnie był nieszczęśliwy – byłabym nielojalną koleżanką, która stanęła po niewłaściwej stronie. A ja nie chcę być nielojalna, bo ją bardzo lubię. Jeśli już coś mówię – to nazywam towarzyszące całej historii emocje – musi Ci być ciężko, musisz być szczęśliwy, musisz być teraz bardzo zmęczona. Zadaję pytania, ja się czujesz, jaki teraz masz plan, co chcesz zrobić? Jedynie zapytana wprost, co o tym myślę, mówię, przytaczając z grubsza kontekst tego wpisu blogowego. I wiesz, to jest niesamowite! Wyobraź sobie, że są ludzie, którym ten kontekst względności rozpuszcza gulę w głowie i w gardle. I zamiast żyć przeszłością i ranami, które wylizują od dekad – zaczynają żyć tu i teraz – i zaczynają marzyć. I to jest kurde jajo.
Zjawisko względności rozpracował dokładnie, podpierając się nie tylko własnymi badaniami, ale i całym spektrum badań zarówno europejskich, jak i amerykańskich, noblista Daniel Kahneman. Tak więc na koniec dzisiejszego wpisu polecam Ci wszystkie jego książki, choć z całą pewnością możesz zacząć od liczącej ponad 600 stron cegły – „Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym.”. To z niej dowiesz się, że małżonkowie pytani o ich procentowy wkład w związek – zawsze na kartkach napiszą takie wartości, które zsumowane będą większe niż 100% ;-)) Każdemu z nas wydaje się, że robi dla związku więcej, bo widzi głównie wkład własny – nie widząc równocześnie (bo nie jest tą osobą, tylko sobą) ilości zaangażowania i wkładu drugiej strony. To dlatego porzuceni partnerzy widzą wyłącznie własny ból, nie dostrzegając bólu współ przebywania z nimi samymi ,tej drugiej strony. Może warto o tym pamietać, zanim znowu przyjdzie nam ochota, by zrobić dym.
Ten sam mechanizm dotyczy w biznesie udziału wspólników (ich pracy) pracy na rzecz firmy. Każdej ze stron wydaje się – i zjawisko to jest tak powszechne jak kwitnące kasztany w maju – że robi na rzecz wspólnej firmy zdecydowanie więcej niż wspólnik. Narastające z każdym rokiem rozgoryczenie (dodajmy tu po cichu, że obu stron) wynika z subiektywnego odczucia, że dana osoba robi/pracuje więcej niż wspólnik, a zyski są dzielone równo na pół. Kuriozum polega na tym, że dokładnie takie samo myślenie, towarzyszy każdej ze stron. I to właśnie dlatego wszystkie spółki z upływem czasu, czyli prędzej czy później, rozpadną się. Jedne dlatego, że ktoś faktycznie zaczął olewać i przestał się angażować – drugie dlatego, że obu stronom się tak wydaje, że tak się dzieje. To subiektywne wrażenie jest tak silne, że najpierw nie daje spać po nocach, by z czasem zaowocować otwartym konfliktem. Jest tylko jeden rodzaj spółek, które mają szansę oprzeć się temu zjawisku – są to spółki rodzinne. Jakby nie było źle, to jednak właściciele takiej spółki muszą się spotykać na weselach, stypach i Wigilii u mamy, co z automatu rodzi więź sprzyjającą dogadaniu się ponad podziałami wyobrażeń.
Jeśli masz wątpliwości albo szukasz rady, co zrobić, gdy masz podejrzenie, że jesteś w takiej nierównej spółce, zrób tabelę i wypisz wszystkie aktywności swoje i biznesowego partnera. Jeśli pracujecie we wspólnym biurze – jest to łatwe do przeanalizowania. Widzisz, o której przychodzi, kiedy wychodzi, co robi w ciągu dnia. Kiedy pracujecie na odległość, umawiaj się na poranne godziny na rozmowy telefoniczne, czym sprawdzisz np. poranną dostępność. Może być tak, że Ty zasuwasz od rana, a wspólnik zaczyna koło 15:00, następnie wydzwania do Ciebie o 20:00, co skutkuje tym, że Ty jesteś na pełnych obrotach w pracy przez 18 godzin a on/ona tylko 6. To prawdziwy przypadek prowadzonej przeze mnie marketingowo spółki, która przyszła do mnie z zagwozdką marketingową a okazało się, że ich problemem jest brak współpracy wynikającej z nierównego zaangażowania. Docelowo spółkę tę przeprowadziłam przez podział na dwie osobne firmy, które teraz świadczą sobie usługi, a jeśli chcą sięgają po usługi innych firm zewnętrznych i wszystko zaczęło działać.
Czy są wyjątki od tego, co tutaj napisałam. Oczywiście. Jak zawsze. Są. Zależą one od przypadku i naszego postrzegania rzeczywistości. Czyli nie są obiektywne ale subiektywne. Czyli względne.
Doceniam fakt względności i mając świadomość, że wszystko jest względne, (a prawda dla każdego inna) – mam wraz z wiekiem coraz mniej do powiedzenia – i coraz więcej do napisania. I choć bezsprzecznie każdą osobę będącą w przemocowym, socjopatycznym związku będę całą sobą mobilizować do ucieczki, to wiem, że ocena tego faktu zależeć będzie zawsze od tego, kto na to patrzy. Taka fizyka kwantowa relacji, gdzie każde z naszych ludzkich zachowań zaczyna przybierać formę i zyskuje konkretną nazwę, zależną od obserwatora.
#TuSięCzytaWPiątki
Ściskam,
Basia
ps. Czekam na Twój komentarz. Dziękuję!
Teoria względności dotyczy w zasadzie każdej sytuacji, z którą się spotykamy. Jedno wydarzenie, ba nawet rozmowa, czy krótka wymiana zdań może być widziana przez strony zupełnie inaczej. Napisałam strony, bo czasem jest więcej niż dwie zaangażowane w sytuację.
A czy spółki rodzinne mają szansę oprzeć się temu zjawisku? To też jest względne. Jak napisałaś „mają szansę”. Tylko tyle i aż tyle.
Mają szansę – doskonale odczytałaś zamysł – jednak znamy się doskonale ❤️❤️❤️❤️❤️ – czytasz między wierszami. Tak czasami stron jest więcej niż stron świata. Cudowny komentarz. Dziękuję.
Można by się momentami śmiać, gdy się czyta Twoj wpis Basiu…bo opowieści przy winie i pomstowaniu do 7 pokolenia bywają oczyszczające i w swych frazach niezwykle ubogacone siarczystymi limerykami, które przy winie smakują jak camembert… Tylko ta pleśń na języku zostaje… Zabawę niestety psuje mi zbyt bliska ciału koszula… Staż 15 lat…młodość stracona…serce i kobiecość zniszczona… To jedno z trudniejszych doznań…dziś cieszę się, że tak się stało… Odrodziłam się i odżyłam. Patrzę tylko na inne związki i widzę jak tkwią… Jak w Dniu Świra…w tych autach. W korku do zjazdu z życiowej autostrady… Czasem trzeba zawrócić, albo wybrać zupełnie inną drogę, bez względu jaką stajemy się osobą w oczach innych. Kobiety nie stójcie w przedpokoju życia. Czy to, że nie bije, nie pije to szczyt Waszych możliwości? Wasza ambicja życiowa, byleby był? Gdybym tego nie przeszła siedzę cicho. Ale przeszłam, wymówki i miliony racjonalizacji też. Jednak Wisły kijem nie da się zawrócić. Ten kij trzeba gdzieś indziej ulokować, jako dobrą na przyszłość inwestycję. Bez przyjemności dla lokowanego. Kropka.
Już tutaj pisałam o tym jak widzę zdradę i co w niej jest najgorszego – oczywiście z mojego punktu widzenia. Zdrada uderza w nasze ego. Nam się wydaje, że jesteśmy niezastępowalni a zdrada uzmysławia nam, że jak wszystko i wszyscy zastępowalni jesteśmy. Myślę też, że każda sytuacja jest / może być/ choć podobna – nieco inna. Różniąca się niuansem, który właśnie zadecyduje o tym , że na dany temat patrzymy jednak inaczej. Czym innym są zdrady zdrajców patologicznych, zdrajców sportowców (po co im w ogóle związek ja się pytam) a czym jednak pęknięcie złego dobrania się. Metafora z kijem – przednia. Metafora z Camembert – och zapisuję w słowniku moich ulubionych metafor. Dziękuję.
Dziękuję za ten Wpis. Podziałał na mnie Bezwzględnie ;*
Cóż za bezwzględnie względna gra słów. Aż urosłam. Dziękuję!
To prawda że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Zrozumiałam to po Twoim kursie ,,Żyj z pasją i z pasji,, W trakcie procesu zmian zauważyłam swoje błędy nie wiedząc jak są dobierane przez drugą stronę. Efekty przeszły moje oczekiwania. Zamiast niszczyć, naprawiamy ,choć może już naprawiliśmy swoje relacje. Bardziej się rozumiemy więcej rozmawiamy a i uwagi są przekazywane w sposób inny niż rozkaz czy kłótnia. Więc warto się zastanowić nad emocjami czemu tak się dzieje. Od dawna przestałam oceniać kogokolwiek bo nigdy nie będziemy na miejscu tej osoby na tyle żeby się wypowiedzieć.
Noooo Agaaa ja to bym jeszcze chciała, żeby było tak – że jak przychodzi ten moment — TEN MOMENT — kiedy trzeba włączyć myślenie i zareagować tak, że się WIDZI 360o – to żeby faktycznie widzieć drugą stronę a nie tylko siebie. A człowiek ma tak (ja tak mam), że jak wejdą emocje, to bardzo często zapominam o tym, że po drugiej stronie jest ktoś taki jak ja.
Super tekst! Refleksja i rozbrajająca szczerość! Ja też uciekłam. Gorąco pozdrawiam!
I bardzo dobrze!. Gratuluję i wspieram w Twoje własnej sile i mocy!
Związki, związki 🙂 Przerobiłam duże spektrum. Moje pierwsze małżeństwo o podobnym schemacie gaszenia i noszenia na rękach z tym, że czasami jakiegoś „klapsa” się dostało. Zakończone przeze mnie przez rozum, bo groziło to „śmiercią lub trwałym kalectwem” niejednego z członków rodziny. Po latach żyjemy w zgodzie, każdy poszedł swoją drogą. Kiedyś myślałam, że to tylko JEGO! wina a teraz widzę, że ja nie mając szacunku sama do siebie, robiłam z własnej woli za podnóżek, chcąc przychylić nieba ukochanemu. Mężczyzna lubi polować a ja niestety przynosiłam mu zdechłego jelenia na wycieraczkę. Teraz pozwalam być sobie czasami bezradną i słabą. Nie zawsze mam siłę na latanie jak satelita dookoła drugiej połowy. Często mówię co myślę ale też otwarcie przyznaję się, że byłam w błędzie. Jak trzeba trzasnę drzwiami, jak trzeba przytulę. Teraz u mnie to działa. Trzeba chyba jednak mieć też na uwadze, że nie z każdym nam będzie po drodze, tylko trzeba to umieć zaakceptować a wtedy dzieją się cuda. Jednym słowem dwie rzeczy 🙂 trzeba mieć poczucie własnej wartości i być uważnym a resztę oddać kosmosowi, niech nas prowadzi.
Pamiętam – to było nasze pierwsze spotkanie – powiedziałaś mi, że małżeństwo jest jak naleśnik. Pierwszy rzadko wychodzi. Pamietam, że się obśmiałam i śmiałam się jeszcze długo potem. Uwielbiam Twoje wpisy i Twoje spojrzenie na świat. Zawsze przemycisz coś mądrego. Zawsze. LOVE YOU SIS!
Basiu cudnie się czyta. Masz tak wielka swadę i charyzmę w tym pisaniu, że chce się więcej. Już gdzieś wspomniałam, ale powtórzę. Myślę że na twoich kursach (bo to nie przypadek zjawiają się osoby o podobnej wrażliwości i często odkrywają dzięki Tobie kim są. I nie tylko jako „tworczynie”, ale przede wszystkim niedowartościowane, niedoszacowane kobiety, miotające się w życiu, z obciętymi skrzydlamii. Często po przejściach. I Ty je całą mocą rozumiesz.
Szacun za to co wniosłaś w moje życie
Ps. Dzisiaj opisałaś moje życie. Tylko koniec był o wiele dramatyczniejszy.
Dziękuję
Beatko! Z ust mi to wyjęłaś. Pozdrawiam Was obie i ściskam serdeczne!
❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
Mnie jest smutno, kiedy czytam o kobietach, które zaliczają glebę. Smutno mi jak myślę o sobie sprzed lat. Mam gdzieś wewnątrz siebie takie głębokie poczucie niesprawiedliwości, że obok ludzi dobrych są też ludzie drapieżnicy, ludzie pasożytujący na innych i ludzie zabójcy. Jakaś część mnie z pewnością umarła – podobnie jak umarła zapewne jakaś część Ciebie. Fajnie jest to, że obie się odnalazłyśmy i że obie jakoś turlamy ten nowy świat, obie też malujemy mandale – i to jest wszystko super. Tylko gdybym miała wybór, to bym wolała przez takie życie nie przechodzić. Co ciekawe – na „takie życie” – łapią się Ci najbardziej naiwni, którzy nie spodziewają się ataku, bo sami nie atakują. Ci bardziej doświadczeni/nienaiwni/dojrzali — uciekają po pierwszej randce. Bo (umówmy się) symptomy zła, są widoczne (oczywiście dopiero z perspektywy czasu) już od pierwszego spotkania.
Cieszę się, że jesteś związkowym ozdrowieńcem. Cieszę się, że czytasz.
Ściskam bardzo mocno!
Świetny wpis. Otwiera oczy. Dziękuję!
Moja kochana! Jak miło Cię tu widzieć. Wspierasz mnie od początku drogi! ❤️
Kiedyś też mnie zostawił po 16 latach dla 18-tki.
Myślałam, ze nie przeżyję, piekło w środku żywym ogniem. Wielka strata i tragedia.
Dziś myslę, że to była najlepsza rzecz jaką dostałam i czuję wdzięczność.
Fizyka kwantowa…. gdybym to wiedziała jak miałam 20lat…ale jest dobrze. Jest tu i teraz. Jest Flow ;*
Och kochana. Gdybym ja 20 lat temu…Ale jest dziś. I to jest dobre, że nie wiedziałam wtedy tego, co teraz — bo dzięki temu, że to jest wiedza zarezerwowana dla „teraz” – nie chcę mieć znowu 20 lat!LOVE YOU!
Ja sobie myślę, (i nie zmuszam do myślenia podobnie), że w zdradzie najgorsze jest to, że odbiera nam poczucie wyjątkowości. Że tu nagle oto teraz konfrontujemy się z tym, że jesteśmy zastępowalni – a nie „niezastąpieni”. I podobnie jak Ty uważam, że gdyby nie moje zakręty nie było by mnie tu. I teraz. Takiej jaka jaka właśnie teraz jestem.
Pięknie powiedziane, ten i poprzedni Twój artykuł są bardzo zgodne z moim światopoglądem, poruszasz ważne kwestie. Dziękuję Ci:3
Bardzo dziękuję, że czytasz. Dzięki Tobie mam dla kogo pisać!
Otwierasz oczy „szeroko zamknięte”, mówisz o prawdzie, którą się zna lecz trudno stanąć z nią twarzą w twarz, ale dzięki temu dodajesz odwagi tym którzy się pogubili… dobra robota Basiu!??
Czy ja wiem, czy aż tak szeroko idę? Chyba po prostu mam ogromną potrzebę – nazywaną przez jednych odwagą , przez innych głupotą – żeby pisać o tym, co mi przechodzi przez głowę. Inna rzecz, mnie jest wtedy łatwiej – zachodzi z głowy jakieś pasmo „udręk”. Ja nie wiem jak to opisać. No… jak już napisze, to o tym nie myślę.
Dziękuję ❤️ Bardzo lubię Cię czytać . Fajnie , ze trafiłam na Ciebie w życiu.
A mnie ciągle brak odwagi.
Serdecznie pozdrawiam ❤️
Można by się momentami śmiać, gdy się czyta Twój wpis Basiu…bo opowieści przy winie i pomstowaniu do 7 pokolenia bywają oczyszczające i w swych frazach niezwykle ubogacone siarczystymi limerykami, które przy winie smakują jak camembert… Tylko ta pleśń na języku zostaje… Zabawę niestety psuje mi zbyt bliska ciału koszula… Staż 15 lat…młodość stracona…serce i kobiecość zniszczona… To jedno z trudniejszych doznań…dziś cieszę się, że tak się stało… Odrodziłam się i odżyłam. Patrzę tylko na inne związki i widzę jak tkwią… Jak w Dniu Świra…w tych autach. W korku do zjazdu z życiowej autostrady… Czasem trzeba zawrócić, albo wybrać zupełnie inną drogę, bez względu jaką stajemy się osobą w oczach innych. Kobiety nie stójcie w przedpokoju życia. Czy to, że nie bije, nie pije to szczyt Waszych możliwości? Wasza ambicja życiowa, byleby był? Gdybym tego nie przeszła siedzę cicho. Ale przeszłam, wymówki i miliony racjonalizacji też. Jednak Wisły kijem nie da się zawrócić. Ten kij trzeba gdzieś indziej ulokować, jako dobrą na przyszłość inwestycję. Bez przyjemności dla lokowanego. Kropka.