“Musisz kopać!”
Kiedy wystartowałam z tym mandalowym projektem, jako potrzebą duszy, odezwał się do mnie na FB, od dwóch dekad nie widziany, licealny kolega. Jak wielu innych ludzi z jednym głównym pytaniem – po co to robię, jaki jest cel itd. Ludzie lubią wiedzieć. Trochę żartując, trochę wymijając temat napisałam mu, że chcę mieć na Youtubie 100k (słownie sto tysięcy) subskrybentów. (A miałam wtedy 32…). Skasował mnie konkluzją, że 100 (słownie stu) już chyba będzie ok.
Projekt mandala powstał, żeby organoleptycznie sprawdzić wszystkie tezy Hill’a, Tracy’ego i Robbins’a. Żeby móc pokłócić się w przestrzeni kwantowej (bo gość już dawno nie żyje) z japońskim skrzypkiem i filozofem Shinichi Suzuki’m, w którego „Karmienie miłością” uwierzyłam. Przekonał mnie człowiek. W 32 roku swojego życia zaczęłam grać na skrzypcach. No ale byłam już rąbniętą pianistką, więc uznałam, że miałam z górki. (Miałam z górki – więc w moim odczuciu ten eksperyment się nie liczy). Zarówno Suzuki, Hill, Tracy czy Robbins, mają/ mieli jedną mantrę brzmiącą, jak coś z tym kopaniem, od którego zaczęłam dzisiejszy post. Niezależnie, co chcesz robić, żeby osiągnąć mistrzostwo – poświęć temu 10 000 godzin. Gdyby to była prawda, oznaczało by to, że niezależnie od posiadanego (bądź nieposiadanego) talentu wystarczy nam zaledwie 10 000 godzin ćwiczeń i wprawek i możemy robić to, co chcemy lub być kim chcemy na poziomie mistrzowskim. I tylko od nas zależy jak szybko te 10 000 godzin uskutecznimy. Gdyby to była prawda, jako ludzie, bylibyśmy nie do zatrzymania.
Zawsze kiedy o tym mówię, na moich szkoleniach, znajdują się osoby załapujące ten mechanizm od razu. Nosy i Pędziwiatry. Podciągają rękawy powyżej łokci i nie robią nic innego tylko realizują swoje dziesięć tysięcy godzin dzielących ich od mistrzostwa. Zawsze kiedy o tym mówię, na moich szkoleniach, znajdują się osoby, które dźwigają tezę 10 tys. godzin, ale jest w nich tyle lęku, że nawet pytanie „a co byś zrobił, gdybyś się nie bał?” czasami nie pomaga. (Choć czasami pomaga właśnie). Z czasem przesiadają się z pociągów TLK na pendolino, czując wyraźnie, „Kto zabrał ich ser”. To Bojki. Bojki stanowią dla mnie osobiste wyzwanie wyrwania ich ze strefy komfortu. Czasami mi się udaje. To te dni, kiedy moje ego rośnie tak, że potrzebny mi egorcysta.
Projekt mandala powstał dla Zastałków. Moich odwiecznych szkoleniowych oporantów, którzy nieustannie konfrontują mnie z mechanizmem wyparcia i racjonalizacji. Którzy mówią (mi) wiele o praniu mózgu, socjotechnikach, mojej wygodnej pozycji trenera, który się mądrzy a sam za nic nie odpowiada i nic nie tworzy od zera. W myśl powiedzenia, że po drugiej stronie rzeki trawa jest zawsze bardziej zielona.
W obiegowym przekazie ustnym od dziecka funkcjonowałam w domu jako wyjątkowe plastyczne beztalencie. Z plastyki w szkole na świadectwach nie miałam pały tylko dlatego, że na miłość boską, przygotowana zawsze byłam, pędzel i farby miałam, a poza tym, uczennicom z czerwonym paskiem zawsze się idzie na rękę przymykając oczy tam gdzie to konieczne. A wierzcie mi – oczy trzeba było zaciskać mocno – żeby przypadkiem nie widzieć, co narysowałam.
Tak. W moim konkretnym przypadku rysowanie JEST wyzwaniem godnym Zastałków.
Trzy lata temu 28 stycznia 2013 roku postanowiłam, że zacznę rysować, doprowadzając tym całą moją rodzinę do totalnego załamania nerwowego. (Ale chyba tego nikomu nie pokażesz, co?) Jako strateg, przygotowałam plan, wyliczyłam średnie tempo realizacji moich 10 tysięcy godzin, z uwzględnieniem niewiadomej – jaką jest długość mojego życia. Jesteście tu – obserwując na żywym organizmie – jak te dziesięć tysięcy godzin – wygląda w praktyce.
Żeby być nie do zatrzymania, trzeba przede wszystkim marzyć. Snuć wizje, patrzeć w gwiazdy, łączyć punkty konstelacji i budować w głowie własne projekty. Kreować. Potem trzeba podjąć decyzję. Jedną. Że chce się to zrobić. Potem trzeba zrobić plan i realizować go, dzień po dniu, małymi krokami, konsekwentnie. Mieć swoje małe, duże i te największe cele. Trzeba się nauczyć: proszenia o pomoc i podnoszenia po upadkach. I chyba najważniejsze – trzeba wierzyć w siebie – w swoje 100k (słownie sto tysięcy subskrybentów) niezależnie od opinii innych. Jeżeli my nie będziemy w siebie wierzyć – to dlaczego mieli by to zrobić inni? Żeby nam było miło? Mój drogi licealny kolego, może i stu subskrybentów wystarczy. Tylko wiesz, ja ich już mam… i nie, nie wystarczy. Ze statystyki i rachunku prawdopodobieństwa wynika , że na całym globie jest przynajmniej 100 tysięcy ludzi, którzy mogą dzielić ze mną – moje – pasje. Moje dziesięć tysięcy godzin.
Mój drogi Zastałku – Oporancie z pierwszego czy ostatniego rzędu. Nie wiem jak skończy się ta przygoda. Może na końcu pokornie przyznam, że Tracy i Hill, nie mieli racji. Może poddam się tuż przed szczytem, racjonalizując moją decyzję, jako szczyt moich możliwości. Jednak już nie możesz mi powiedzieć, że nie zaczęłam od zera. ?
Wyrzuć ze swojego życia sceptycznych realistów. Jako noworodki nauczyliśmy się mówić, bo na nasz pierwszy bełkot rodzice zareagowali euforią, przekrzykując się wzajemnie: „słyszałeś/aś właśnie powiedział/a mama”. Nie usłyszeliśmy „hm… ok postarałeś/łaś się ale wiesz musisz popracować nad szerszym otwieraniem bezzębnej paszczy w celu poprawnego wymówienia samogłosek.” Euforia naszych rodziców – to pozytywne wsparcie, które było motorem naszego postępu. Przyjmij do swojego życia tych, którzy będą cię wspierać. Doceniaj tych, którzy nie przeszkadzają. Nie wymagaj za dużo od ludzi. Wymagaj dużo od siebie.
Marz.
Planuj.
Realizuj.
Wierz w siebie.
Nie poddawaj się.
Nigdy, nigdy, nigdy.
Celebruj. (Każdy mały krok. Każdy etap. Każdy moment.)
Proś i dziękuj.